środa, 7 lipca 2021

Bułgaria, zapiski z 27 czerwca

 Zrobię ten wpis! Od 2019 nic nie publikowałam, ale co mam innego do roboty w tym upale. Palce kleją się od soczystych brzoskwiń i melona, które teraz spokojnie spoczywają w naszych upoconych brzuszkach. Jedziemy przez rumuńskie wioski, wracamy z zakupu mieszkania w Bułgarii do Polski, licząc, że dobre wiatry pozwolą nam umyć się jutro pod krakowskim prysznicem. Krajobraz za oknem spójny. Pola uprawne, nieużytki, wsie. Wiejskie sklepiki ze stolikiem i parasolem przed wejściem. Dziadek na ławce przed płotem wodzący wzrokiem za każdym pojazdem. Psiaki biegające wzdłuż drogi. Nagie dziecko taplające się w brodziku w ogródku. Sielanka i swojskość pod szyldem - mężczyźni z brzuszkiem w przepoconych podkoszulkach, chłodzących się browarkiem pod sklepem - też odhaczona. Czas stoi w miejscu jak jeszcze do dziś stał nasz nowy kuchenny zegar. My jednak suniemy dalej. Blacha nagrzana, klima martwa, odkręcone szyby niewiele daje na tylnim siedzeniu Szerszenia. W przeciwieństwie do mnie busik daje sobie dzielnie radę. Co jakiś czas okruszek z drogi wwieje się do auta przez szparę i wpadnie mi do oka. Rozpływam się cała lepka od potu, ale w woodstockowej koszulce i spodenkach w palmy nie przystoi inaczej.

Wyjechaliśmy do Bułgarii tydzień temu licząc na dotarcie do celu kolejnego dnia. Jechaliśmy przez Słowację, Węgry i Rumunię, gdzie spotkałam się na 40 minut z przyjaciółką, której nie widziałam od 5 lat. To jest jedna z tych przyjaźni, w której możesz nie widzieć kogoś lata, a rozmawiasz jakbyście się widzieli wczoraj. I wiesz, że możecie liczyć na siebie o każdej porze dnia i nocy.

Ponieważ pandemiczna aura trochę namieszała, część granic nie była obsługiwana, jakby przez nie właśnie krowid miał się przedostać. Oczywiście żartuję, wszystkie decyzje na pewno były bardzo przemyślane, w imię zasad i ogólnego dobrobytu narodu. Niech żyją nam.

Mieliśmy też "niespodziankę" na granicy z Rumunią, która wyniknęła z nieważności i mogła znacząco utrudnić wyjazd. Straż graniczna zauważyła słusznie, że przegląd Szerszenia jest już nieco po dacie. Ponieważ ostatnia pieczątka była z 2020, strażnik się zagotował, że od roku nie mamy przeglądu. Sięgnęłam więc po komunikacyjne skille i wyjaśniłam niefrasobliwość naszą, związaną z uprzednim pobytem Szerszenia w sanatorium dla autek oraz, że data na pieczątce odnosi się do dnia wykonania, a nie ostatniego dnia ważności. Zatem nieszczęśliwy przegląd powinien być wykonany miesiąc temu, a nie rok, jak zakładał nasz zatroskany strażnik. Kapitan pojazdu pokornie pochylił głowę na posypanie popiołem, że umknął mu tak ważny element, wszyscy byliśmy nieco obsrani, że nie zdążymy na czas. Musiało się to odmalować na naszych twarzach, bo po zapewnieniu, że auto przed wyjazdem spędziło miesiąc u mechanika zostaliśmy puszczeni dalej. Dziękujemy pięknie królu złoty! ❤

Na żadnej granicy nie sprawdzano nam - o dziwo - testu na korowód, wystarczyły dowodziki i rzut okiem przez szybę na nasz mały kocioł śpiworów, poduszek, opakowań i instrumentów. Każdy kto zaglądał do środka lekko się uśmiechał i puszczał nas dalej. A nam merdały ogonki ^^

Podróż wydłużyła się o ok. 10 h (3 zamknięte przejścia graniczne) i w 36 h zamiast 26 dotarliśmy do nowego mieszkanka. Prysznic, czyste ciuszki, gorączka dopinania formalności na ostatni guzik, milion podpisów i można iść na plażę.

Wytargaliśmy rowerki z bagażnika i na rączych tych rumakach pognaliśmy przez łąki uczerwcone, pachnące kolendrą - czy czymś podobnym - ku morzu. 

Pierwszy szok, jaki nas spotkał, to wbiegnięcie do morza. Aby dodać sobie animuszu (zanurzanie w wodzie takie trudne) zaproponowałam, abyśmy wbiegli na "1-2-3". Przygotowani na wstrząs termiczny, z długim i efektownym rozbiegiem przystanęliśmy w trakcie, bo woda była po prostu... Ciepła :D Więc odbiliśmy sobie tę przydługawą podróż z Polski chłonąc niebo wpadające do morza, morze podgryzające plażę, wzgórza nasuwające się od Nessebaru. Pod nami jasny piasek, za nami wydmy i bar, obok odpoczywają nasze zmęczone rowery. A my cieszymy się jak dzieci, bo po co się cieszyć inaczej?

Innym razem wyskoczyliśmy w poszukiwaniu pobliskich szlaków górskich. Po krótkim przejrzeniu internetów uznaliśmy, że sami sobie jakiś wymyślimy, byle nie trzeba było za długo grzać się w Szerszeniu. W 20 min dojechaliśmy do nadmorskiego Elenite, który okalają wzniesienia - niskie, choć idzie się zmachać. Auto zostawiliśmy na parkingu pod sklepem, żeby nie wdzierać się w labirynty hotelowych dróg. Zakładaliśmy, że zrobimy 20 km pętlę, ale droga wzięta na pierwszy ogień wbrew mapie kończyła się domem i obszarem polowań. Napotkany strumień okazał się nader zajmujący po tym rozczarowaniu, taplaliśmy się w nim z pół godziny, po czym zaatakowaliśmy trasę od drugiej strony. Wejście na nasz "szlak" zaczynało się koło bramy wielkiego pałacu-hotelu, który w tym momencie zionął pustką. Był upał, więc mijaliśmy co jakiś czas wygrzewającego się węża, który na szczęście miał obojętny do nas stosunek. Grzecznie mijaliśmy się na drodze, dalej już głośno tupiąc i sapiąc. Jedyne zdjęcie węża, jakie odważyliśmy się zrobić, to wiszący z daleka na krzaku. Nie zrobiliśmy nawet połowy z założonej trasy przez te nawrotki. Zjedliśmy zapasy jedzenia i musieliśmy wracać, bo największemu z naszych brzuszków groziły halucynacje z niedożywienia. Nie będę wskazywać palcem o kogo może chodzić, ale z tej okazji miejsce do którego dotarliśmy, nazwaliśmy "Szczytem Borysa" ;)👈🙊🙈🙉  Gdyby ktoś miał ochotę przejść się dalej niż my, to należy odbić pod bramą Royal Castle Hotel & Spa w lewo: Szczyt Borysa

Zajrzeliśmy jeszcze na plażę, zjedliśmy lokalne pyszności (, nakupiliśmy owoców czy jakoś tak to było.

W któryś dzień przetestowaliśmy też baseny pod naszym nowym mieszkankiem i odkryliśmy, że podwodne stołki barowe ułatwiają naukę pływania. Oraz, że jest to całkiem dobre miejsce do poznawania sąsiadów, turystów, informacji o okolicy. Dopatrzyliśmy się poza basenami boiska do piłki, tenisa, minigolf, siłownię na powietrzu i plac zabaw, więc bez cienia skrępowania pozwolę sobie zaprosić Ciebie czytelniku do odwiedzin💒 zajrzyj na naszą stronę

Jednego wieczoru wróciliśmy dość późno z Nessebaru na rowerach. Ostatnie 1.5 km przed osiedlem jedzie się polną drogą, a naokoło rosną wysokie łąki. Zatrzymałam się na chwilę, żeby chłonąć otaczające dźwięki. Świerszcze i żaby dawały czadu, więc sunęłam sobie powolutku i chłonęłam. Uśmiechałam się do myśli, że wrócę tu jeszcze nie raz. Czy można to nazwać jedną z form szczęścia?

Słoneczny Brzeg




















droga do domu






Zachód słońca w Nessebarze






powroty

                                        po rumuńsku "pospiesz się"

                                                            po rumuńsku "pospiesz się"