niedziela, 10 listopada 2019

New Delhi - Warszawa - niedziela

Melduje poslusznie, ze dotarlysmy do Polski ;)

Ostatni dzien spedzilysmy na luzowaniu w parku (pare ciekawych lokalsow sie do nas dosiadalo, zeby razem cos zagrac i zaspiewac, zrobic wspolne zdjecie), jedzeniu ostatnich smakolykow i oczywoscie obejrzeniu Kathakali. Kiedy szukalismy drogi na nie, oczywiscie losowy kierowca tuk tuka probowal nas oszukac mowiac, ze dzis zadnych wystepow nie bedzie i nie ma co tam isc, ale go olalysmy. Wczorajsze przedstawienie zaczelo sie od ogladania malujacych sie mezczyzn - niesamowite, z jaka precyzja wykonywali te swoje malunki i jak bardzo byli oddani sprawie. Wystep sam w sobie bylby trudny do zrozumienia, gdyby nie dlugie wytlumaczenie na poczatku, co bedziemy ogladac, poniewaz gra aktorow opierala sie o cos w rodzaju jezyka migowego, nieznane nam gesty i przeciagajace sie spiewy w obcym jezyku. Nasze bagaze czekaly, a my udalysmy sie na ostatnia kolacje w Indiach i przesiedzialysmy w kucki przy stole prawie 2 h. Pozniej z braku ubera w poblizu tuk tukiem na lotnisko - ostatnia szalona jazda z klaksonem i wciskaniem sie slalomem w szczeliny miedzy autami. Potem ok. 3 godzinny lot Cochin - New Delhi, odbieranie bagazy, koczowanie 7 h na lotnisku i lot do Warszawy. A tam chmury, deszcz, jazda do miasta, msza, obiad (nareszcie prawdziwy rosolek <3) i zdalysmy sobie sprawe z jednej rzeczy, ktora byla niedostepna przez te 3 tygodnie - ludzie naokolo rozumieja co mowimy, wiec trzeba sie pilnowac :P 
W domu na szczescie przywitala mnie moja cudowna i niezastapiona wspollokatorka Sylwia, z ktorej zoltym plecaczkiem spedzalam kazdy dzien i przechodzilam kazda trase.


slona tybetanska herbata

pedal w podloge, klakson do oporu i cisniemy
nie placz, kiedy odjade

piątek, 8 listopada 2019

Aleppey - piatek/sobota

Piatek zaczelysmy od jogi na plazy - jeszcze zaspane, odzwyczajone od rannego wstawania podreptalysmy z naszym joginem w dresach w strone szumiacego oceanu. Gdy wrocilysmy do pokoju, zaczelo sie robic goraco. Siadlam w hamaku z ksiazka i ululana lekkimi podmuchami cieplego powietrza i kolysaniem zasnelam. Dziewczynom tez upal odebral sily i zasnely w pokoju pod szmerami wiatraka.
Dziewczyna z Niemiec, ktora tu poznalysmy zrezygnowala z pracy u naszego gospodarza - przyjechala tu z mama na work&travel, a mocno rozczarowala sie traktowaniem - za pokoj dostala klitke bez okna w osobnym budynku, sniadanie mogla jesc jak juz wszyscy skoncza i przez caly dzien ogarniala dom za stawke wystarczajaca na 1.5 obiadu. 
Umowilysmy sie, ze spotkamy sie w barze Cafe Katamaran, gdzie jest piekna plaza, pyszna lemoniada z mieta i super ziomeczki na obsludze. 
Pojechalysmy tuk tukiem z dziewczynami cos zjesc, troche poszwendalysmy sie po okolicy szukajac czegos, co wypelnilo by nam czas w ten ostatni dzien. A potem plaza i zachod slonca. Dolaczyla do nas przeszczesliwa (ze uwolnila sie z kiepskiego miejsca pracy) kolezanka z Niemiec i razem spijalysmy soki ostatniego wieczoru. Towarzyszyli nam bardzo przyjazni chlopcy z obslugi. Pracowali kiedys razem u kogos, knajpa niestety zostala zamknieta i musieli znalezc cos nowego. Zgadali sie wiec, ze stworza wlasny bar przy plazy, na wlasnych zasadach i beda go prowadzic jako grupa przyjaciol. Atmosfera w tym miejscu oddzialywala na kazdego. Niczym niewymuszone usmiechy rozciagaly sie po wszystkich twarzach, kolysaly do rytmu wybijanego przez puszczana muzyke, a moze przez fale i wprawialy kazdego w niczym niezmacony spokoj.

No i tak to wyszlo, ze jedna z dziewczyn poniesiona tym dobrym nastrojem wybrala sie na calkiem romantyczny spacer po plazy. Ale nie podziele sie ktora, niech to pozostanie slodka tajemnica ;)

Zachod slonca przeciagnal nam sie do polnocy, wiec juz z latarkami wracalysmy wszystkie do pokoju. Z racji, ze sa jakies prace nad siecia w tej okolicy, nie mialysmy dostepu do internetu, a dzisiejszy wynegocjowalam u wlasciciela z hotspota i dlatego moge zrobic wpis.
Jest juz sobota, 10:45, za chwile jedziemy do Cochin zobaczyc miasto, fort i tradycyjny spektakl Kathakali, w ktorym biora udzial tylko mezczyzni. A potem w nocy lot do Delhi. A tam koniec przygody z Indiami i lot do Warszawy.

czwartek, 7 listopada 2019

Aleppey, Kerala - czwartek

Dzis wrocilysmy do domu jeszcze za widna, wybralysmy sie na calodzienna wycieczke lodziami po okolicy. Dorota znalazla te opcje przez internet, ale pozniej wlasciciel nieswiadomie polecil nam to samo, tylko w nizszej cenie. Od 8 rano do 16-17 plywalismy - najpierw promem, ktory pelnil tu role autobusu, potem zostalismy pozywieni, napojeni poplynelismy mniejsza lodzia (my 4 i nasz przewodnik) przez wielka rzeke, ktora stawala sie coraz wezsza, przechodzila w kanaly, meandrowala miedzy palmami i domkami z trawiastym dachem. Tempo bylo bardzo spokojne, starszy pan wioslujacy z tylu co jakis czas powoli zanurzal wioslo, dostojnym ruchem przesuwal porcje wody i wynurzal. Od czasu do czasu sie usmiechal i zagadywal. Mial w zapasie jeszcze 2 wiosla, wiec zlapalysmy za nie i pchalysmy ten nasz dobytek do przodu. Obserwowalysmy z poziomu wody jak wyglada codziennosc mieszkancow - dzis byl chyba narodowy dzien praczy, bo kogo nie widzialysmy, to tlukl te biedne ubrania o kamien, pienil, szamotal w wodzie i w koncu zadowolony wyrzymal i odkladal na kupke. 
Duzo kwiatow wodnych, kajakow, lodzi uwiazanych przy brzegu. Po paru godzinach plyniecia zatrzymalismy sie na obiad, a wczesniej jeszcze na swiezo skrojone ananasy, prazony groszek (czy co to moglo byc) i inne smakolyki (niektore wygladaly zbyt podejrzanie, abym sie skusila). Obiad jedlismy na jednorazowych talerzach. Ale nie takich zrobionych z plastiku. Dostalismy na stol lisc bananowca i na to nakladano po kolei ryz i sosy.

Dojscie do wychodka prowadzilo po prowizorycznie zwiazanych kawalkach drewna i blachy, co stanowilo czesc osobliwej atrakcji po tak egzotycznym posilku. Wciaz nie jestem pewna jak mam komus odmawiac, zeby mnie zrozumiano - hindusi kreca glowa na boki, kiedy sa z czegos zadowoleni, zgadzaja sie lub chca do czegos zachecic. I jak tu powiedziec jasno, ze juz nie chcesz dokladki, kiedy samo slowo nie wystarcza?

Ostatni etap podrozy odbyl sie promem, ktorym plynely dzieciaki z gimnazjum w mundurkach. Chlopcy z przodu, dziewczynki z tylu i do nich dolaczylysmy. Po przelamaniu niesmialosci zaczela do nas zagadywac jedna z dziewczynek, zaprosila, zeby sie dosiasc i zaczela sie rozmowa o tym, co dziewczyny w tym wieku interesuje najbardziej - czy mamy mezow/chlopakow, jak zyjemy. My dopytalysmy jak dla nich wyglada codziennosc. Ich rodzice nie zgadzaja sie na posiadanie drugiej polowki w tym wieku (16-17 lat) a malzenstwo bedzie w przyszlosci ustawione przez rodzicow. "Jesli rodzice beda szczesliwi, to i ja bede szczesliwa" odpowiedziala z przepieknym usmiechem jedna z dziewczyn zapytana o jej zapatrywania na takie malzenstwo.

Doplynelismy na miejsce o czym poinformowal nas nasz przezabawny przewodnik. Wywiazalo sie na brzegu nieporozumienie, bo podszedl do nas obcy nam facet i kazal zaplacic sobie za wycieczke, mimo, ze ustalilysmy, ze zrobimy to w hotelu. Koniec koncow okazalo sie, ze mozemy mu zaplacic, ale sytuacja byla mocno niejasna z poczatku, bo gosc wylonil sie z nikad i nie byl obecny na zadnym etapie wycieczki. Telefon do hotelu wyjasnil wszystko, wiec po problemie.

Jeszcze jedna sytuacja, a moze bardziej osoba tutaj zwrocila nasza uwage - w tym samym domu (nasz hotel to wlasciwie jeden duzy dom) wynajmuje pokoj sliczna dziewczyna zaraz po szkole. Mloda Niemka postanowila zrobic sobie pare miesiecy przerwy przed studiami, podrozuje, pracuje gdzie jej sie uda. Pokazala nam zdjecia z Nepalu, gdzie byla wczesniej i chodzila po gorach. Jakie bylo nasze zaskoczenie, kiedy okazalo sie, ze poza odwaga ma tez proteze nogi. Tyle pokory i dobrej energii w jednym ciele. I odwagi, na ktora malo kto by sie zdobyl.

Teraz jest juz calkowicie ciemno. Poszwendalysmy sie po okolicy, uzupelnilysmy poziom plynow i cukrow, zapoznalysmy sie z zyciem lokalsow po zmroku i... Nikt nas nie pobil, nie okradl w tych niezwykle groznych "zwlaszcza dla kobiet" Indiach. Nie jest tak zle jak opisuja.
Koncze, bo jutro z rana bedziemy sie wygibasowac na plazy. Cwiczyc joge znaczy sie.

środa, 6 listopada 2019

Aleppey, Kerala - sroda

Hej! Wszystkie cale i zdrowe kontemplujemy piekno dzisiejszego dnia. Przylecialysmy kolo 1 w nocy z Goa, noc spedzilysmy na lotnisku i rano plan byl taki, zeby pojechac na plantacje herbaty, a potem sie zakwaterowac. Przegralysmy jednak z aplikacja, przez ktora mialysmy zamowic przejazd na nieznane nam miejsce - wymagala przedplaty i nie przyjmowala naszej karty. Byla jeszcze opcja wziac taksowke, potem jeepa i jakos sie tam dotarabanic z plecakami, ale nocne zmeczenie i wizja tarabanienia sie z calym bagazem kilkoma srodkami transportu za dosc wysoka cene nas przekonala, ze sorry plantacjo, ale sie dzis nie zobaczymy.
Pod naszym domem jest kon i je trawe z kajaka. Jest tez maly slodziutki chlopiec, ktory jest oczkiem w glowie gospodarza.
Jest parno, resztkami sil doczlapalysmy sie do masarzystow poleconych przez gospodarza. Godzina mietolenia w ajurwedyjskich olejkach minela jak z bicza strzelil. Masaz odbywal sie na wielkim, drewnianym stole z wyzlobieniami na splywajace olejki. Kazdy centymetr ciala zostal odprezony i po wyjsciu zaczepam zie zastanawiac, dlaczego ja w Polsce nie chodze regularnie na masaze... A, juz wiem - nie stac mnie xD
Potem byl malo istotny element wloczenia sie po okolicy, szukanie poczty, miejsca na obiad, az w koncu wyladowalysmy na plazy i ogladalysmy zachod slonca.

Te wypocinki skrobie ociakajac potem i bujajac sie na balkonie w hamaczku. Pozdrawiam serdecznie.

wtorek, 5 listopada 2019

Goa - wrorek

19:01 siedzimy jeszcze przy plazy i sluchamy morza. Woda podplywa pod skaly jakby odgrazala sie nieuwaznym turystom. Mysle, ze ten dzien wykorzystalysmy na doskonale lenistwo: powoli wykwaterowalysmy sie, zjadlysmy sniadanie przy oceanie, posmazylysmy sie na lezakach, poczytalam, pospacerowalysmy po plazy. Z Sara wskoczylysmy do wody na chwile, najwyzej bedziemy sie lepic przez reszte dnia od soli, bo nie mamy juz swojej lazienki. I ta chwila sie troche przeciagnela - woda byla tak idealna... Fale nas niosly, unosily to w gore, to w dol, to zalewaly nam twarz odcinajac na moment kontakt ze swiatem.

Nasz transport na lotnisko nadjechal, kierunek - Kerala.

poniedziałek, 4 listopada 2019

Goa - poniedzialek

Ostatnie podrygi w szostke. Dzis Rupesh i Mahesh zbierali sie na samolot. Ten co prawda mial byc dopiero wieczorem, ale wczesniej chcieli jechac do kasyna, ktore jest tutaj zaraz po oceanie glowna rozrywka. Po wczorajszym wieczorze (dla niektorych skonczyl sie wyjatkowo pozno) leniwie zbieralismy sily i przedpoludnie minelo na siedzeniu przy stole, jedzeniu i sluchaniu szumu fal i szumow z pobliskiej dyskoteki, ktora troche za ostro podkrecala sprzet jak na taka godzine. Rozstanie wisialo w powietrzu, ale ciagle przeciagalo sie, bo Mahesha walizke zaatakowaly mrowki i musial wszystko rozbebeszyc.

Z Dorotka wybralysmy sie na spacer wzdluz plazy, zaczepiane co pare metrow czy nie chcemy poplywac na dmuchanym bananie albo motorowce. Odmowilysmy tym wszystkim niewatpliwym przyjemnosciom i wybralysmy radosci dla biedoty, czyli pluskanie sie w oceanie bez dodatkow. Skalalysmy na atakujace nas fale, przewracalysmy sie pod ich naporem, smialysmy z kolejnych uderzen morskiej piany i koniec koncow Dorocie morska piana sciagnela okulary z twarzy i wciagnela w odmety. I pozostawilysmy zupelnie niechcacy smiecia w oceanie. 
Spacerujac po plazy spotkalysmy opalajace sie stadko krow.

Ostatnie zdjecia z chlopakami i pozegnanie. Szkoda sie z nimi rozstawac. Dziewczyny ubolewaja, ze za tydzien bedziemy juz z powrotem w Polsce. A ja czuje, ze tesknie za swoja codziennoscia, vhoc bedac w pracy bede sie zastanawiac jak moglam tak myslec :P 

20:07
Jest juz calkowicie ciemno, zachod slonca ogladalysmy grajac w tabu. Caly dzien towarzysza nam swieze, owocowe soki. To byl najbardziej sielankowy dzien z calego naszego wyjazdu. Plaze sa teraz dosc puste, glownymi goscmi sa psy i krowy.
Jeden klub usilnie probuje jeszcze przyciagnac ludzi transowa muzyka i mocnymi basami, ale chyba zrozumieli, ze nic z tego i w koncu ja wylaczyli. Nareszcie slychac fale.


niedziela, 3 listopada 2019

dalej Goa - niedziela

12:58
Wracamy z fortu Aguada, dziki tlum napieral na nas, zeby zrobic z nami selfie. Czuje jak krolpla za kropla splywaja grawitacyjnie pod koszula. Oczy sie kleja, tylek piecze, bo czerwony wczorajszym sloncem. Atmosfera w grupie w koncu sie wyrownala po trudnej dyskusji. Ale czasem dobrze jest wylozyc wszystko do wierzchu, obeirzec to, omowic, zeby wiedziec jak na koniec poskladac i popakowac z powrotem do plecakow, tak, zeby nikogo juz nie uwieralo. Nie ma co kisic ciezkich mysli w sobie.

18:41
Jest juz po zachodzie slonca, wrocilismy do naszego domku przy plazy. Mielismy wyjechac z rana, i o 12 oddac auto, a potem wynajac 3 skutery i pojezdzic po roznych plazach. Jak to bywa z planami, auto oddalismy po 14, wynajelismy 2 skutery (jechalismy po 3 osoby na jednym) i zatrzymala jeden z nich policja. Pojezdzilismy po pobliskich wioskach, zatrzymalismy sie na obiad, bylo smiesznie. Przede wszysykim atmosfera gestniejaca w ostatnim czasie sie po porannej szczerej rozmowie rozluznila.

Tankowanie:

22:25
Siedzimy w barze przy plazy, po sasiedzku jakas imprezownia zapewnia nam bity. Koledzy nasi nieskorzy do szurania noga po parkiecie wola siedziec tu, wiec tak siedzimy i rozmawiamy z wolna. Poszlam zbadac jak tam tlumy na parkiecie, ale ani jednej tanczacej osoby. Lepiej sie sprawdza tanczenie na plazy w tym przypadku. Po polnocy dopiero sie rozkreca podobno na dyskotece, ciekawe, czy to specyfika tego miejsca, czy wszystkich dyskotek w Indiach. No to chycniemy jutro. Na razie leniwie siedzimy, jemy, kto chce, ten pali szisze. Jest parno, sennie. 2 rozne rytmy slychac to z jednej, to z drugiej strony.

piątek, 1 listopada 2019

Mumbaj / Anjuna (Goa) - piatek/sobota

Piatek przed 19

Jedziemy w wielka ulewe na lotnisko. Niektore auta jada na awaryjnych swiatlach. Skutery uparcie cisna do przodu. Nie musze dodawac, ze wiele kierowcow nie ma kaskow, wiec sa przemoczeni jakby wskoczyli do basenu. Blekitna koszula pod takim naporem wody wyglada jak przyklejona do spoconej skory reklamowka. Na nas nie spadla jeszcze ani kropla, jadlysmy obiad, gdy przyszla pierwsza, slabsza fala deszczu. Wsiadlysmy do ubera zanim przyszla druga, wieksza. Deszcz rzuca nam sie desperacko o szybe, jakby chcial sprawdzic, czy na pewno wszystko szczelnie zamkniete.

Wybralysmy sie z hotelu po 10 - do wtedy mialysmy wykwaterowanie, a wlasciciel nie byl skory przechowac nam bagaze (a raczej byl, ale w cenie pokoju). Objuczone plecakami poszlysmy na ostatnie mango lassi w Mumbaju, do kosciola (w koncu 1 listopada) i uberem podjechalysmy do kina na (jak sie pozniej okazalo) dzis wchodzacy "Ujda Chaman" po hindusku. Poprosilysmy o bilet na "Housefull", ale sprzedawca nas olal i sprzedal nam co innego. Zorientowalysmy sie juz w trakcie seansu, ale uznalysmy, ze to tez mozemy obejrzec. I nie zalujemy. Glowny aktor niewiele mowil, nie stwarzal zatem trudnosci jezykowych :P

Sobota 5:58
Doczekalysmy z Dorota i Sara do tej godziny, zeby zobaczyc wschod slonca kolo naszego domku nad oceanem. Glebokie rozmowy nad ranem najlepiej sie tocza, a fale brzmia cudownie. Stoimy zauroczone i czekamy na pierwsze promienie slonca i nagle... Uswiadomilysmy sobie, ze skoro ocean w stosunku do Goa jest na zachod, to wschod bedzie za naszymi plecami i dachami chatek xD ale i tak jest pieknie posluchac tych przewalajacych sie mas wody. Nagralam sobie ten dzwiek. Milczymy we 3 jak zaklete.