niedziela, 10 listopada 2019

New Delhi - Warszawa - niedziela

Melduje poslusznie, ze dotarlysmy do Polski ;)

Ostatni dzien spedzilysmy na luzowaniu w parku (pare ciekawych lokalsow sie do nas dosiadalo, zeby razem cos zagrac i zaspiewac, zrobic wspolne zdjecie), jedzeniu ostatnich smakolykow i oczywoscie obejrzeniu Kathakali. Kiedy szukalismy drogi na nie, oczywiscie losowy kierowca tuk tuka probowal nas oszukac mowiac, ze dzis zadnych wystepow nie bedzie i nie ma co tam isc, ale go olalysmy. Wczorajsze przedstawienie zaczelo sie od ogladania malujacych sie mezczyzn - niesamowite, z jaka precyzja wykonywali te swoje malunki i jak bardzo byli oddani sprawie. Wystep sam w sobie bylby trudny do zrozumienia, gdyby nie dlugie wytlumaczenie na poczatku, co bedziemy ogladac, poniewaz gra aktorow opierala sie o cos w rodzaju jezyka migowego, nieznane nam gesty i przeciagajace sie spiewy w obcym jezyku. Nasze bagaze czekaly, a my udalysmy sie na ostatnia kolacje w Indiach i przesiedzialysmy w kucki przy stole prawie 2 h. Pozniej z braku ubera w poblizu tuk tukiem na lotnisko - ostatnia szalona jazda z klaksonem i wciskaniem sie slalomem w szczeliny miedzy autami. Potem ok. 3 godzinny lot Cochin - New Delhi, odbieranie bagazy, koczowanie 7 h na lotnisku i lot do Warszawy. A tam chmury, deszcz, jazda do miasta, msza, obiad (nareszcie prawdziwy rosolek <3) i zdalysmy sobie sprawe z jednej rzeczy, ktora byla niedostepna przez te 3 tygodnie - ludzie naokolo rozumieja co mowimy, wiec trzeba sie pilnowac :P 
W domu na szczescie przywitala mnie moja cudowna i niezastapiona wspollokatorka Sylwia, z ktorej zoltym plecaczkiem spedzalam kazdy dzien i przechodzilam kazda trase.


slona tybetanska herbata

pedal w podloge, klakson do oporu i cisniemy
nie placz, kiedy odjade

piątek, 8 listopada 2019

Aleppey - piatek/sobota

Piatek zaczelysmy od jogi na plazy - jeszcze zaspane, odzwyczajone od rannego wstawania podreptalysmy z naszym joginem w dresach w strone szumiacego oceanu. Gdy wrocilysmy do pokoju, zaczelo sie robic goraco. Siadlam w hamaku z ksiazka i ululana lekkimi podmuchami cieplego powietrza i kolysaniem zasnelam. Dziewczynom tez upal odebral sily i zasnely w pokoju pod szmerami wiatraka.
Dziewczyna z Niemiec, ktora tu poznalysmy zrezygnowala z pracy u naszego gospodarza - przyjechala tu z mama na work&travel, a mocno rozczarowala sie traktowaniem - za pokoj dostala klitke bez okna w osobnym budynku, sniadanie mogla jesc jak juz wszyscy skoncza i przez caly dzien ogarniala dom za stawke wystarczajaca na 1.5 obiadu. 
Umowilysmy sie, ze spotkamy sie w barze Cafe Katamaran, gdzie jest piekna plaza, pyszna lemoniada z mieta i super ziomeczki na obsludze. 
Pojechalysmy tuk tukiem z dziewczynami cos zjesc, troche poszwendalysmy sie po okolicy szukajac czegos, co wypelnilo by nam czas w ten ostatni dzien. A potem plaza i zachod slonca. Dolaczyla do nas przeszczesliwa (ze uwolnila sie z kiepskiego miejsca pracy) kolezanka z Niemiec i razem spijalysmy soki ostatniego wieczoru. Towarzyszyli nam bardzo przyjazni chlopcy z obslugi. Pracowali kiedys razem u kogos, knajpa niestety zostala zamknieta i musieli znalezc cos nowego. Zgadali sie wiec, ze stworza wlasny bar przy plazy, na wlasnych zasadach i beda go prowadzic jako grupa przyjaciol. Atmosfera w tym miejscu oddzialywala na kazdego. Niczym niewymuszone usmiechy rozciagaly sie po wszystkich twarzach, kolysaly do rytmu wybijanego przez puszczana muzyke, a moze przez fale i wprawialy kazdego w niczym niezmacony spokoj.

No i tak to wyszlo, ze jedna z dziewczyn poniesiona tym dobrym nastrojem wybrala sie na calkiem romantyczny spacer po plazy. Ale nie podziele sie ktora, niech to pozostanie slodka tajemnica ;)

Zachod slonca przeciagnal nam sie do polnocy, wiec juz z latarkami wracalysmy wszystkie do pokoju. Z racji, ze sa jakies prace nad siecia w tej okolicy, nie mialysmy dostepu do internetu, a dzisiejszy wynegocjowalam u wlasciciela z hotspota i dlatego moge zrobic wpis.
Jest juz sobota, 10:45, za chwile jedziemy do Cochin zobaczyc miasto, fort i tradycyjny spektakl Kathakali, w ktorym biora udzial tylko mezczyzni. A potem w nocy lot do Delhi. A tam koniec przygody z Indiami i lot do Warszawy.

czwartek, 7 listopada 2019

Aleppey, Kerala - czwartek

Dzis wrocilysmy do domu jeszcze za widna, wybralysmy sie na calodzienna wycieczke lodziami po okolicy. Dorota znalazla te opcje przez internet, ale pozniej wlasciciel nieswiadomie polecil nam to samo, tylko w nizszej cenie. Od 8 rano do 16-17 plywalismy - najpierw promem, ktory pelnil tu role autobusu, potem zostalismy pozywieni, napojeni poplynelismy mniejsza lodzia (my 4 i nasz przewodnik) przez wielka rzeke, ktora stawala sie coraz wezsza, przechodzila w kanaly, meandrowala miedzy palmami i domkami z trawiastym dachem. Tempo bylo bardzo spokojne, starszy pan wioslujacy z tylu co jakis czas powoli zanurzal wioslo, dostojnym ruchem przesuwal porcje wody i wynurzal. Od czasu do czasu sie usmiechal i zagadywal. Mial w zapasie jeszcze 2 wiosla, wiec zlapalysmy za nie i pchalysmy ten nasz dobytek do przodu. Obserwowalysmy z poziomu wody jak wyglada codziennosc mieszkancow - dzis byl chyba narodowy dzien praczy, bo kogo nie widzialysmy, to tlukl te biedne ubrania o kamien, pienil, szamotal w wodzie i w koncu zadowolony wyrzymal i odkladal na kupke. 
Duzo kwiatow wodnych, kajakow, lodzi uwiazanych przy brzegu. Po paru godzinach plyniecia zatrzymalismy sie na obiad, a wczesniej jeszcze na swiezo skrojone ananasy, prazony groszek (czy co to moglo byc) i inne smakolyki (niektore wygladaly zbyt podejrzanie, abym sie skusila). Obiad jedlismy na jednorazowych talerzach. Ale nie takich zrobionych z plastiku. Dostalismy na stol lisc bananowca i na to nakladano po kolei ryz i sosy.

Dojscie do wychodka prowadzilo po prowizorycznie zwiazanych kawalkach drewna i blachy, co stanowilo czesc osobliwej atrakcji po tak egzotycznym posilku. Wciaz nie jestem pewna jak mam komus odmawiac, zeby mnie zrozumiano - hindusi kreca glowa na boki, kiedy sa z czegos zadowoleni, zgadzaja sie lub chca do czegos zachecic. I jak tu powiedziec jasno, ze juz nie chcesz dokladki, kiedy samo slowo nie wystarcza?

Ostatni etap podrozy odbyl sie promem, ktorym plynely dzieciaki z gimnazjum w mundurkach. Chlopcy z przodu, dziewczynki z tylu i do nich dolaczylysmy. Po przelamaniu niesmialosci zaczela do nas zagadywac jedna z dziewczynek, zaprosila, zeby sie dosiasc i zaczela sie rozmowa o tym, co dziewczyny w tym wieku interesuje najbardziej - czy mamy mezow/chlopakow, jak zyjemy. My dopytalysmy jak dla nich wyglada codziennosc. Ich rodzice nie zgadzaja sie na posiadanie drugiej polowki w tym wieku (16-17 lat) a malzenstwo bedzie w przyszlosci ustawione przez rodzicow. "Jesli rodzice beda szczesliwi, to i ja bede szczesliwa" odpowiedziala z przepieknym usmiechem jedna z dziewczyn zapytana o jej zapatrywania na takie malzenstwo.

Doplynelismy na miejsce o czym poinformowal nas nasz przezabawny przewodnik. Wywiazalo sie na brzegu nieporozumienie, bo podszedl do nas obcy nam facet i kazal zaplacic sobie za wycieczke, mimo, ze ustalilysmy, ze zrobimy to w hotelu. Koniec koncow okazalo sie, ze mozemy mu zaplacic, ale sytuacja byla mocno niejasna z poczatku, bo gosc wylonil sie z nikad i nie byl obecny na zadnym etapie wycieczki. Telefon do hotelu wyjasnil wszystko, wiec po problemie.

Jeszcze jedna sytuacja, a moze bardziej osoba tutaj zwrocila nasza uwage - w tym samym domu (nasz hotel to wlasciwie jeden duzy dom) wynajmuje pokoj sliczna dziewczyna zaraz po szkole. Mloda Niemka postanowila zrobic sobie pare miesiecy przerwy przed studiami, podrozuje, pracuje gdzie jej sie uda. Pokazala nam zdjecia z Nepalu, gdzie byla wczesniej i chodzila po gorach. Jakie bylo nasze zaskoczenie, kiedy okazalo sie, ze poza odwaga ma tez proteze nogi. Tyle pokory i dobrej energii w jednym ciele. I odwagi, na ktora malo kto by sie zdobyl.

Teraz jest juz calkowicie ciemno. Poszwendalysmy sie po okolicy, uzupelnilysmy poziom plynow i cukrow, zapoznalysmy sie z zyciem lokalsow po zmroku i... Nikt nas nie pobil, nie okradl w tych niezwykle groznych "zwlaszcza dla kobiet" Indiach. Nie jest tak zle jak opisuja.
Koncze, bo jutro z rana bedziemy sie wygibasowac na plazy. Cwiczyc joge znaczy sie.

środa, 6 listopada 2019

Aleppey, Kerala - sroda

Hej! Wszystkie cale i zdrowe kontemplujemy piekno dzisiejszego dnia. Przylecialysmy kolo 1 w nocy z Goa, noc spedzilysmy na lotnisku i rano plan byl taki, zeby pojechac na plantacje herbaty, a potem sie zakwaterowac. Przegralysmy jednak z aplikacja, przez ktora mialysmy zamowic przejazd na nieznane nam miejsce - wymagala przedplaty i nie przyjmowala naszej karty. Byla jeszcze opcja wziac taksowke, potem jeepa i jakos sie tam dotarabanic z plecakami, ale nocne zmeczenie i wizja tarabanienia sie z calym bagazem kilkoma srodkami transportu za dosc wysoka cene nas przekonala, ze sorry plantacjo, ale sie dzis nie zobaczymy.
Pod naszym domem jest kon i je trawe z kajaka. Jest tez maly slodziutki chlopiec, ktory jest oczkiem w glowie gospodarza.
Jest parno, resztkami sil doczlapalysmy sie do masarzystow poleconych przez gospodarza. Godzina mietolenia w ajurwedyjskich olejkach minela jak z bicza strzelil. Masaz odbywal sie na wielkim, drewnianym stole z wyzlobieniami na splywajace olejki. Kazdy centymetr ciala zostal odprezony i po wyjsciu zaczepam zie zastanawiac, dlaczego ja w Polsce nie chodze regularnie na masaze... A, juz wiem - nie stac mnie xD
Potem byl malo istotny element wloczenia sie po okolicy, szukanie poczty, miejsca na obiad, az w koncu wyladowalysmy na plazy i ogladalysmy zachod slonca.

Te wypocinki skrobie ociakajac potem i bujajac sie na balkonie w hamaczku. Pozdrawiam serdecznie.

wtorek, 5 listopada 2019

Goa - wrorek

19:01 siedzimy jeszcze przy plazy i sluchamy morza. Woda podplywa pod skaly jakby odgrazala sie nieuwaznym turystom. Mysle, ze ten dzien wykorzystalysmy na doskonale lenistwo: powoli wykwaterowalysmy sie, zjadlysmy sniadanie przy oceanie, posmazylysmy sie na lezakach, poczytalam, pospacerowalysmy po plazy. Z Sara wskoczylysmy do wody na chwile, najwyzej bedziemy sie lepic przez reszte dnia od soli, bo nie mamy juz swojej lazienki. I ta chwila sie troche przeciagnela - woda byla tak idealna... Fale nas niosly, unosily to w gore, to w dol, to zalewaly nam twarz odcinajac na moment kontakt ze swiatem.

Nasz transport na lotnisko nadjechal, kierunek - Kerala.

poniedziałek, 4 listopada 2019

Goa - poniedzialek

Ostatnie podrygi w szostke. Dzis Rupesh i Mahesh zbierali sie na samolot. Ten co prawda mial byc dopiero wieczorem, ale wczesniej chcieli jechac do kasyna, ktore jest tutaj zaraz po oceanie glowna rozrywka. Po wczorajszym wieczorze (dla niektorych skonczyl sie wyjatkowo pozno) leniwie zbieralismy sily i przedpoludnie minelo na siedzeniu przy stole, jedzeniu i sluchaniu szumu fal i szumow z pobliskiej dyskoteki, ktora troche za ostro podkrecala sprzet jak na taka godzine. Rozstanie wisialo w powietrzu, ale ciagle przeciagalo sie, bo Mahesha walizke zaatakowaly mrowki i musial wszystko rozbebeszyc.

Z Dorotka wybralysmy sie na spacer wzdluz plazy, zaczepiane co pare metrow czy nie chcemy poplywac na dmuchanym bananie albo motorowce. Odmowilysmy tym wszystkim niewatpliwym przyjemnosciom i wybralysmy radosci dla biedoty, czyli pluskanie sie w oceanie bez dodatkow. Skalalysmy na atakujace nas fale, przewracalysmy sie pod ich naporem, smialysmy z kolejnych uderzen morskiej piany i koniec koncow Dorocie morska piana sciagnela okulary z twarzy i wciagnela w odmety. I pozostawilysmy zupelnie niechcacy smiecia w oceanie. 
Spacerujac po plazy spotkalysmy opalajace sie stadko krow.

Ostatnie zdjecia z chlopakami i pozegnanie. Szkoda sie z nimi rozstawac. Dziewczyny ubolewaja, ze za tydzien bedziemy juz z powrotem w Polsce. A ja czuje, ze tesknie za swoja codziennoscia, vhoc bedac w pracy bede sie zastanawiac jak moglam tak myslec :P 

20:07
Jest juz calkowicie ciemno, zachod slonca ogladalysmy grajac w tabu. Caly dzien towarzysza nam swieze, owocowe soki. To byl najbardziej sielankowy dzien z calego naszego wyjazdu. Plaze sa teraz dosc puste, glownymi goscmi sa psy i krowy.
Jeden klub usilnie probuje jeszcze przyciagnac ludzi transowa muzyka i mocnymi basami, ale chyba zrozumieli, ze nic z tego i w koncu ja wylaczyli. Nareszcie slychac fale.


niedziela, 3 listopada 2019

dalej Goa - niedziela

12:58
Wracamy z fortu Aguada, dziki tlum napieral na nas, zeby zrobic z nami selfie. Czuje jak krolpla za kropla splywaja grawitacyjnie pod koszula. Oczy sie kleja, tylek piecze, bo czerwony wczorajszym sloncem. Atmosfera w grupie w koncu sie wyrownala po trudnej dyskusji. Ale czasem dobrze jest wylozyc wszystko do wierzchu, obeirzec to, omowic, zeby wiedziec jak na koniec poskladac i popakowac z powrotem do plecakow, tak, zeby nikogo juz nie uwieralo. Nie ma co kisic ciezkich mysli w sobie.

18:41
Jest juz po zachodzie slonca, wrocilismy do naszego domku przy plazy. Mielismy wyjechac z rana, i o 12 oddac auto, a potem wynajac 3 skutery i pojezdzic po roznych plazach. Jak to bywa z planami, auto oddalismy po 14, wynajelismy 2 skutery (jechalismy po 3 osoby na jednym) i zatrzymala jeden z nich policja. Pojezdzilismy po pobliskich wioskach, zatrzymalismy sie na obiad, bylo smiesznie. Przede wszysykim atmosfera gestniejaca w ostatnim czasie sie po porannej szczerej rozmowie rozluznila.

Tankowanie:

22:25
Siedzimy w barze przy plazy, po sasiedzku jakas imprezownia zapewnia nam bity. Koledzy nasi nieskorzy do szurania noga po parkiecie wola siedziec tu, wiec tak siedzimy i rozmawiamy z wolna. Poszlam zbadac jak tam tlumy na parkiecie, ale ani jednej tanczacej osoby. Lepiej sie sprawdza tanczenie na plazy w tym przypadku. Po polnocy dopiero sie rozkreca podobno na dyskotece, ciekawe, czy to specyfika tego miejsca, czy wszystkich dyskotek w Indiach. No to chycniemy jutro. Na razie leniwie siedzimy, jemy, kto chce, ten pali szisze. Jest parno, sennie. 2 rozne rytmy slychac to z jednej, to z drugiej strony.

piątek, 1 listopada 2019

Mumbaj / Anjuna (Goa) - piatek/sobota

Piatek przed 19

Jedziemy w wielka ulewe na lotnisko. Niektore auta jada na awaryjnych swiatlach. Skutery uparcie cisna do przodu. Nie musze dodawac, ze wiele kierowcow nie ma kaskow, wiec sa przemoczeni jakby wskoczyli do basenu. Blekitna koszula pod takim naporem wody wyglada jak przyklejona do spoconej skory reklamowka. Na nas nie spadla jeszcze ani kropla, jadlysmy obiad, gdy przyszla pierwsza, slabsza fala deszczu. Wsiadlysmy do ubera zanim przyszla druga, wieksza. Deszcz rzuca nam sie desperacko o szybe, jakby chcial sprawdzic, czy na pewno wszystko szczelnie zamkniete.

Wybralysmy sie z hotelu po 10 - do wtedy mialysmy wykwaterowanie, a wlasciciel nie byl skory przechowac nam bagaze (a raczej byl, ale w cenie pokoju). Objuczone plecakami poszlysmy na ostatnie mango lassi w Mumbaju, do kosciola (w koncu 1 listopada) i uberem podjechalysmy do kina na (jak sie pozniej okazalo) dzis wchodzacy "Ujda Chaman" po hindusku. Poprosilysmy o bilet na "Housefull", ale sprzedawca nas olal i sprzedal nam co innego. Zorientowalysmy sie juz w trakcie seansu, ale uznalysmy, ze to tez mozemy obejrzec. I nie zalujemy. Glowny aktor niewiele mowil, nie stwarzal zatem trudnosci jezykowych :P

Sobota 5:58
Doczekalysmy z Dorota i Sara do tej godziny, zeby zobaczyc wschod slonca kolo naszego domku nad oceanem. Glebokie rozmowy nad ranem najlepiej sie tocza, a fale brzmia cudownie. Stoimy zauroczone i czekamy na pierwsze promienie slonca i nagle... Uswiadomilysmy sobie, ze skoro ocean w stosunku do Goa jest na zachod, to wschod bedzie za naszymi plecami i dachami chatek xD ale i tak jest pieknie posluchac tych przewalajacych sie mas wody. Nagralam sobie ten dzwiek. Milczymy we 3 jak zaklete.

czwartek, 31 października 2019

Mumbaj - czwartek

Plyniemy na Wyspe Sloni poswiecona bogowi Shiva. Jak zwykle ktos nas chcial naciac na drozsze bilety (tym razem tansze sie skonczyly), ale przeszlysmy kawalek dalej i znalazl sie w koncu sprzedawca z odpowiadajaca nam cena. Plyniemy szara woda, minelismy dryfujace smieci - butelki pozbawione listow, kartony po napojach, pojedyncze buty, listki po lekach i inne niepotrzebne juz swiatu drobiazgi. Mysle, ze gdyby ktos zapytal je jak sie tu znalazly, pewnie odpowiedz bylaby typowo studencka - bylem z ludzmi na imprezie, a potem ocknalem sie tutaj. 
Oddalilismy sie od Bramy Indii, mijamy nowoczesna czesc Mumbaju. Smieci zostaly przy brzegu, teraz widac tylko zakotwiczone statki. Wszystkie ustawione w tym samym kierunku jak krowy, obserwuja nasz kurs ze znudzeniem.

Na wyspie Sara z Faustyna poszly do jaskini, my z Dorota w najpierw siadlysmy zmierzone niespodziewana wysoka oplata (oczywiscie dla bialych) siadlysmy na kamieniach, zeby poczekac, az dziewczyny skoncza obchodzenie wyspy. Ale kto by tak usiedzial na tylku dlugo jak wokol lataja malpy. Zaczelysmy spacerowac i przyuwazylysmy, ze ludzie wsiakaja po przeciwnej stronie niz sa kasy. I tez tam poszlysmy. Okazalo sie, ze byla bezplatna trasa widokowa na lewo od straganow, wiec nic nie stracilysmy ;) przed powrotem zajrzalysmy w jeszcze jedna sciezke, tam jakas grupa kobiet siedziala na ziemi i jadla kolorowe jedzonko. W momencie kiedy chcialam im zrobic zdjecie rzucily sie na to jedzenie malpy i im je pokradly. Kobiety probowaly walczyc, ale malpy byly zbyt pazerne i wredne, zeby cokolwiek odpuscic.
Wracajac z gory wyspy idzie sie po schodach wzdluz straganow. Tlum jest meczacy, sprzedawcy ciagle zaczepiaja. Na dole jest jeszcze kawalek trasy po plaskim do przejscia i mozna ten niezbyt dlugi odcinek przejechac pociagiem (lub przejsc w 10 minut). Mijajac wszedobylskie krowy kobieta przede mna poczestowala jedna zoltym plackiem i tak sobie zwierze ulubilo ten kolor, ze razem z druga kolezanka krowa chcialy mi zezrec zolta chustke na glowe. Cudem uszlam z zyciem przed drapieznikami z Indii.
Wracajac znowu nas chcieli naciagnac na dodatkowy bilet powrotny za 200 rupii, mimo, ze nasz za 150 byl w obie strony, ale skonczylo sie na 20 rupiach doplaty od kazdej. Potem zrobilysmy dluuuuugi, bardzo dlugi spacer po Mumbaju (gps sie zawiesil, a nie mialysmy podgladu na siatke ulic), ale wspolnymi silami dotarlysmy w koncu do naszej bezpiecznej i sprawdzonej juz wczoraj restauracji. Wczoraj uratowali mi zycie gotowanymi warzywami i ryzem, dzis odwazylam sie zjesc mieso i tez sie nie zatrulam. Jak sprawdze nazwe lokalu, to dopisze.
Potem przewalilysmy sie przez milion straganow, gdzie kazdy chce, zebys koniecznie cos kupil. Na przyklad sprzedawca zegarkow usilnie przywolywal Dorote widzac u niej na rece zegarek. Argument, ze juz ma jeden, taki sam, nie byl przekonujacy - sprzedawca twierdzil, ze mial lepszej jakosci. Dziewczyny wpadly w szal zakupow, ja troche mniej, jakos sie w koncu dowloklysmy do pokoju. Buchnal nam w twarz zapach zawilglego pokoju. Hotel Jonata w razie czego nie jest najlepszym wyborem. Powierzchnia pokoi ograniczona do minimum jak pod studenta w Krakowie, grzyb na suficie w mniejszych pokojach i wlasciciel z gatunku Januszy. Ale spac sie da. I tak tez zrobimy.
Najbardziej przykry widok. Tego psa pare godzin wczesniej minelysmy, mial wyplyniete oko, ale byl przytomny.

środa, 30 października 2019

Mumbaj - sroda

Zaczne od tego, ze wtorku w tym tygodniu nie bylo. 

No dobra, byl. Ale flaki budzily mnie w odstepach 1-2 h, wiec bylam wypruta z energii. Mialysmy zwiedzac reszte Hampi z przewodnikiem z poprzedniego dnia, ale nasi znajomi odjechali i nagle sobie wywindowal cene do gory kilkukrotnie, uzasadnial to wynajmem auta, na ktore wcale sie nie umawialysmy, wiec po dlugim meczeniu wyjasnilysmy mu, ze dziekujemy za jego uslugi i pojechalysmy tuktukiem gdzie trzeba. O 18 wsiadlysmy w nocny autobus do Mumbaju, ktory okazal sie byc strzalem w 10, bo w autobusie byly normalne lozka z zaslonkami i jednoczesnie wygodnie lezalysmy i nie tracilysmy 13 h na jazde w dzien. Niestety musialam zatrzymywac autobus w randomowych miejscach - kierowca juz nie dyskutowal widzac toczaca sie walke dobra ze zlem, moich wnetrznosci z hinduska kuchnia.

Na przystanku koncowym stala masa tuk tukow i pewien upierdliwy, siwy taksowkarz z farbowana na pomaranczowo broda nie chcial sie od nas odczepic, zagladal przez ramie co sprawdzamy na telefonie. Zamowilysmy ubera i za polowe ceny proponowanej przez naszego pomaranczowego gentelmana dojechalysmy do hotelu. Wilgoc, wszedzie wilgoc i duchota. Ale miasto piekne. 
Oceniam Mumbaj jako najlepiej zorganizowane miasto Indii jakie do tej pory widzialam. Auta zatrzymuja sie przed pasami. Te pasy w ogole sa. Sa tez swiatla i w przeciwienstwie do Delhi kierowcy je respektuja. Da sie odczuc, ze miasto dba o estetyke (stare budynki nie wygladaja obskurnie dzieki roslinom i ozdobnym kratom w oknach) oraz nowe budownictwo. Kultura jazdy jest duzo wyzsza, klaksony sa uzywane duzo rzadziej, a pieszy nie musi przebiegac w panice miedzy jadacymi autami. Miasto jest tez duzo bardziej zielone - wszedzie sa drzewa, nawet na mniejszych ulicach miedzy budynkami wyrastaja z chodnikow, klaniajac sie sasiadom i samochodom. Rozlozyste zielone parasole, chropowate pluca Mumbaju. To miasto mozesz smialo poklepac po plecach i nie bac sie, ze wyrzuci ci flegme na buta. Istotne kwestie dla mieszkancow zamieszczane sa na murach w mniej lub bardziej humorystyczny sposob.
I jeszcze jedna, chyba najwazniejsza roznica - w koncu spotykam...

Koty!

poniedziałek, 28 października 2019

Hampi - poniedzialek

Wszedzie dzisiaj widze swinie. Buszuja po haldach smieci i wyjadaja frakcje organiczna. Powiedzenie, ze "dobra swinia wszystko zje" jest bardzo trafione.

Dzis mam dosc Indii. Chcialabym opanowac sztuke teleportacji. Przeniesc sie do dobrze mi znanej, polskiej flory bakteryjnej, temperatury,  zestawu zapachow i jedzenia. W trakcie zwiedzania ruin swiatyn Vijayanagara kolo Hampi wrocilam do pokoju i ucielam sobie 4 h "drzemki". Pojechalismy potem na obiad w jakies busze, kuchnia kryta sucha trawa, plastikowe stoliki i z 10 garnkow z ktorych dostaje sie po chochelce do korytka na tacke plus porcje ryzu na lisc palmowy. Po obiedzie pojechalismy na zapore. Chlopaki przekrzykiwali sie jak dzieci, ze mamy wielkie szczescie, bo zapora jest otwarta, a ostatni raz mialo to miejsce 10 lat temu. To byl bardzo zarazliwy smiech. Pora deszczowa byla w tym roku wyjatkowo chojna i prawie cala tama wymiotowala teraz lekko metna woda.

Wieczorna aktualizacja:
Poszlysmy z Dorotka na spacer przed snem. Duzo bylo zamieszania wokol jutrzejszej podrozy do Mumbaju, poza tym duszno w pokoju i taki spacer dobrze nam zrobi. Jestesmy na wygwizdowie, wiec przeszlysmy sie iles domu w jedna strone i z powrotem. Pod hotelem sie zawahalysmy - a przejdzmy sie kawalek w druga strone. Zastalysmy siedzaca na krawezniku posrodku drogi grupe kobiet w roznym wieku i 2 mezczyzn - pomachalismy do siebie nawzajem i zawolalismy "Happy Diwali", gestem zaprosily nas, aby sie przysiasc. Chwila zastanowienia, ocena sytuacji - wygladaja przyjaznie. I sie dosiadlysmy. Kraweznik byl na tyle wysoki, ze siedzialysmy jak na krzeslach, a przechodzacy ulica szczeniak nie mogl sie przedostac na druga strone. Za chwile do kobiet dolaczyly kolejne osoby, z kazdym uscisnelysmy reke, wymienilysmy slowo. Zapraszali nas do domu na jedzenie, ale widzac nasza niepewnosc ostatecznie wyniesli krzesla przed dom i poczestowali czyms na ksztalt slodkich pieczonych/smazonych pierozkow. Wszyscy wyszli z domu lub wygladali przez okna, dzieci puszczaly na ulice sztuczne ognie rozochocone tak szeroka publika. Slodka byla ich ciekawosc i niesmialosc. Jedna kobieta szczegolnie emocjonowala sie naszym widokiem - wziela nasze twarze w dlonie i powiedziala cos w swoim jezyku wzruszona. Chcialysmy porozmawiac z tymi kobietami, ale bariera jezykowa nie pozwalala na wiecej jak podstawowe pytania - o imie, wiek dzieci, skad jestesmy. Ale i tak czuje, ze to wspomnienie zostanie z nami na dlugo. Gestem pokazalysmy, ze wracamy juz do spania. Zrobilismy jeszcze wspolne zdjecia i wrocilysmy z Dorotka do hotelu. 

niedziela, 27 października 2019

Hampi - niedziela

Zatrzymalismy sie autem pod sklepem, Mahesh poszedl po cos do picia i jedzenia. W nasze okno puka kobieta z zawiniatkiem na rekach. Pokazuje, ze chce, abysmy jej dali pieniadze. Z trudem staram sie na nia nie patrzec. Kiwnelam glowa, ze nie. Obchodzi samochod z drugiej strony i puka w szybe. Czuje, ze powinnam jej pomoc, z drugiej strony dawanie pieniedzy na ulicy jest niebezpieczne. Kobieta z dzieckiem odchodzi, zamienia ja staruszek w okularach. Obchodzi auto, stuka lekko w szybe, zeby go wesprzec. Dolacza do niego inna kobieta. Rupesh blokuje drzwi od srodka i rozmawia z nami dalej, a mi w glowie wiruja wyrzuty sumienia. Klasa najbiedniejsza stanowi tu 40%. Pod jednym ze sklepow lamiac sie wyciagnelysmy portfel, zeby wspomoc jedna kobiete i nagle skads wyroslo kilka kolejnych. Indie.

Mijamy wioski. Idzie kolorowy tlum, kobiety w zloconych sari, mezczyzni w bieli, slychac bebny i spiew. Tlum niesie na podniesieniu skrywajaca cos biala chuste obsypana kwiatami.
- To pogrzeb - powiedzial Rupesh - zegnaja zmarlego ze spiewem, zyczac mu, zeby tam bylo mu lepiej.

Do Hampi z Hyderabadu prowadzi na niektorych odcinkach bita, wyboista droga, 370 km zajmuje okolo 7-8 h. Od czasu do czasu droge zachodza krowy, stada koz. W miastach bezpanskie swinie i ludzie robiacy zakupy na swieto Diwali.
W pewnym momencie poprosilam Rupesha o zatrzymanie sie, jak bedzie gdzies toaleta. Z braku laku zatrzymalismy sie kolo krzakow z kopa siana. Chlopaki zbadali teren, wiec z Dorotka poszlysmy wyregulowac poziom plynow w organizmie. Za sianem czekaly na nas 3 mlode krowy. Ich wzrok zdawal sie pytac "mozemy sobie zrobic z wami selfie?"

Jesli chodzi o zawily ruch na drodze - ludzie wykorzystuja dowolnie oba pasy jezdni - jazda srodkiem lub calkiem pod prad jest ok, bo po co stac w korku, jesli drugi pas jest wolny, a skutery zjezdzaja na pobocze. Trudno tak naprawde okreslic kto jedzie ktorym pasem, ruch niby lewostronny, ale jakby jednak kazdostronny.

Jedziemy juz ktoras godzine, wlasnie obudzilam sie z poczuciem, ze lepie sie wygrzana sloncem przebijajacym sie przez szybe. Odkleilam plecy od oparcia fotela i patrze srednio zorientowanym wzrokiem na otoczenie? Gdzie wlasciwie jestem? Gdzie jedziemy i po co? Co to za ludzie? Po chwili mysli wrocily na swoje miejsce. Jestem w Indiach, obok drzemie Dorotka i Sara. Jedziemy do Hampi na Diwali, czyli swieto swiatla.

Jest 19, slonce juz zaszlo. Zeszlismy ze skal, gdzie zdazylismy zobaczyc przepiekna koncowke zachodu. Wchodzilo sie tam po kilkuset stopniach, z ktorych kazdy mial zoltoczerwona kropke. Niestety jest maly problem z naszym noclegiem, rzeka wezbrala i odciela droge dojazdowa do naszego hotelu. Jestesmy na zadupiu, ale w razie gdybysmy nie znalezli niczego, przespimy sie w aucie.

Zatrzymalismy sie na chwile pod jedba z chat. Okolo 8-letnia dziewczynka tanczy boso bez muzyki i bawi sie sznurkiem. Przyszedl stary mezczyzna w okularach, przekazal dziewczynce pieniadze, przyniosla mu mala paczuszke. 
Dach domu jest zrobiony z poskrecanych ze soba galezi i zarzuconej plachty, tak samo sciany. Z zewnatrz dom jest okryty suchymi liscmi. Wejscie bez drzwi jest przystrojone kwiatami. W izbie stoi proste lozko, wisi polka lazienkowa.
Dziewczynka dalej sobie spiewa, rozciaga stopy na sznurku - wyglada, jakby bawila sie w najlepsze.
Mieszkancy wioski poprzystrajali swoje domy sznurami zoltych i pomaranczowych kwiatow, swiatelkami, wychodza na ulice, odwiedzaja sie nawzajem i ciesza ze swieta Diwali. Pare razy z daleka rozblysly fajerwerki.

Update z noclegiem:
Udalo nam sie znalezc hotel z wolnymi pokojami kilkadziesiat km dalej w wiekszej miejscowosci, spedzimy tu 2 dni.

sobota, 26 października 2019

Hyderabad - sobota, dzien kota

Jest 1:20 w nocy, z pol h temu wrocilysmy do pokoi. Duzo by opisywac, zdjec nie moge wrzucic, bo wykoncze internety, wiec napisze skrotowo:
Wieeelkie muzeum Salar Young
Charminar - indomuzulmanski punkt widokowy/brama wjazdowa/meczet + bardzo rozlegly plac z bazarem rozlewajacym sie po calej dzielnicy - niemalo nachalnych i zebrzacych ludzi
Jakies jezioro i statua, ale bylam padnieta i ucielam komara 
msza po angielsku (podobno :P )
Jedzonko uliczne
Wiza w domu Mahesha - swietowanie Diwali z jego mama, potem z zona, coreczkami, tesciowa i babcia, Eshwarem (przyjaciel Doro, tez z nami wszedzie jezdzil) i szwagrem Mahesha. Bylo uroczo, wesolo i mam wiele obserwacji jesli chodzi o roznice w relacjach rodzinnych u nas, a tutaj, ale o tym kiedy indziej, bo padam ze zmeczenia. Jutro z rana czeka nas kolejna dluga podroz do Hampi.

piątek, 25 października 2019

Hyderabad - piatek wieczor

Wczorajszy dzien byl na na tyle absorbujacy, ze w ciagu dnia nie zdazylam zrobic wpisu, a wieczorem nie mialysmy w pokoju dostepu do internetu i nie mialam jak zrobic wpisu. Mahesh, Ishwar i Rupesh, ktorzy ogarneli nam po kosztach nocleg w pieknym hotelu Metropolis (ąę, zlocenia na wejsciu, panorama na miasto i milion pstryczkow na scianach) pokazali nam pare miejsc objazdowo, koniec koncow zatrzymalismy sie, aby sprobowac "najlepszej herbaty w miescie!" (jej wyjatkowosc opiera sie prawdopodobnie na mleku skondensowanym), maly, niepozorny bar "Blue Sea" ze slodkosciami na rogu jednej z ulic. Bylysmy w kosciele (z okna widzimy jeszcze 2 inne). Hyderabad jest w duzej mierze muzulmanski, co podobno mozna poznac juz po nazwie miasta. Mahesh mial zaplacic dzisiaj za szkole corki (ma dwie male, slodkie jak wczesniej wypita herbata dziewczynki <3), wiec stalysmy jak zaczarowane i przygladalysmy sie w miedzyczasie jak wyglada hinduska lekcja WF-u dla dziewczynek. Biegajace slodziaki w mundurkach i dlugich, czarnych warkoczach.
Na 4 h przepadlismy w forcie Golconda - piekny, ogromny fort. Niestety dzis wszystko dzialo sie bez Sary - wolala odpoczac w pokoju i wydobrzec. 
Jak zwykle w takim miejscu bylysmy atrakcja turystyczna i ludzie prosili nas o wspolne zdjecie. Bylo smiesznie, ale pod koniec juz troche skapcanialam od wszystkich lekow i chcialam juz tylko wrocic do pokoju. Dluuugo jechalismy do hotelu, korki nie umywaja sie do tych w New Delhi, ale tez sa pokazne. Nasza uwage zwrocil maly znudzony chlopiec na tylniej szybie ktoregos z mijanych samochodow.
Przespalysmy sie troche, Mahesh z Rupeshem przyjechali po nas i rzucilysmy, ze moze bysmy sie wybrali na karaoke? Panowie nic nam nie mowiac, ze dzis karaoke nigdzie nie ma, zaczeli dzwonic po znajomych i jak sie pozniej okazalo - zorganizowali nam karaoke w jednym z hoteli. Jechalismy tam z 1.5 h przez rozswietlone miasto i juz sie mialam pytac, co to za klub na obrzezach, kiedy dotarlysmy do tryskajacego luksusem Novotelu. Oczywiscie grali tam znajomi Mahesha - dziewczyna, ktora wygrala krajowy konkurs karaoke i ma niedlugo jechac do Szwecji na kolejny etap.
Moze nam sie nie poprzewraca w glowach od tego dobrobytu :P
Wrocilysmy do siebie kolo 1:30.

czwartek, 24 października 2019

czekajac na odlot

Hej!
Wczorajszy dzien jeszcze troche nas trzyma, konfrontacja z tutejsza flora bakteryjna, a moze klimatyzacja, zapach amoniaku w drodze do Agry, upal od 9 rano, mala ilosc snu, kiepskie jedzenie w niesprawdzonej restauracji zrobila nam sporo zamieszania. Helikopter w glowie i flakach, goraczka, bol stawow wylaczyly polowe ekipy z dzisiejszego zwiedzania, wiec siedzimy z Faustyna na recepcji i czekamy na lepsze czasy. Sara zbila goraczke, Dorota twardo sie trzyma, wiec pojechaly zobaczyc wizytowke New Delhi - wielki Lotos.

Wieczorem mamy ladowac w Hyderabadzie, skad zabiera nas Mahesh, znajomy Doroty. Super czlowiek, pomogl nam ogarnac wiekszosc wyjazdu i wszedzie ma znajomych lub znajomych znajomych, z ktorymi bedziemy spedzac czas.

Dalej siedzimy na recepcji i tak mysle o tym, co widzialam. Codziennie, gdy wychodzilysmy na miasto, mijalysmy te sama starsza, wychudzona kobiete. Siedziala sama lub w towarzystwie starszego mezczyzny lub mlodej kobiety i ze skupieniem wartym najwyzszej sprawy nawlekala na nitke kwiaty w kolorze szafranu. Widzialysmy ja gdy wracalysmy wieczorem. Siedziala po turecku w malej wnece w budynkach, ich wielkosc nie przekracza wielkosci standardowego stolu, wiec nie sposob bylo rozprostowac nog. Wygladala, jakby w to miejsce wrosla, spedzala w nim cale swoje zycie i plotla kwiaty. Ciekawa jestem skad bierze sie jej cierpliwosc. Czy to kwestia tego, ze na nic nie ma juz wplywu? Ze musi sie na czyms tak silnie skupic, zeby wciaz jeszcze trwac?

Duzo czesciej niz w Europie zauwazam wady genetyczne - czy to przez zanieczyszczone srodowisko? Ci, ktorym los odebral reke lub noge leza na ulicach, ale nie ma w ich zebraniu. Nie sa pogardzani, nikt nie patrzy z odraza na bezdomnych, biednych, nie przegania policja. Pomagaja sobie nawzajem na ile moga. Kazdy chce robic cokolwiek, aby tylko zarobic. Ich bieda nie wynika z lenistwa czy pijanstwa. Jeszcze dluga droga przed Indiami, aby wyjsc na prosta. Od kierowcy, ktory wiozl nas do Agry dowiedzialam sie, ze ostatnich 5 latach zrobiono 2 istotne, choc wydawaloby sie, prozaiczne rzeczy: wydano za darmo wszystkim mieszkancom niezaleznie od statusu spolecznego dokument tozsamosci i darmowe konto bankowe.

Zapiski z samolotu:
Zwiedzilysmy z Sara hale bagazowa, bo w naszych plecakach WYKRYTO powerbanki. Poczulysmy sie jak terrorystki i VIPy jednoczesnie, kiedy usmiechnieta od ucha do ucha pani z obslugi spicejeta poprosila nas na boczek, a potem do strefy tylko dla personelu. Sprzetu nie odzyskamy, ale bylo warto :D

W samolocie Sara siedziala osobno kolo 2 Hindusow. Opowiedziala im o naszym planie wycieczki i kazdy etap skrytykowali jako beznadziejny wybor, ze powinnysmy jechac do Jaipuru (i nie tylko), pokazywali jej zdjecia, a o Mombaju powiedzieli, ze nic tam nie ma (mmm czy nie podobna opinie slyszalysmy o New Delhi w rzekomych rzadowych instytucjach, ktore pod przykrywka zagrożenia malaria chcialy nam opchnac wycieczke?). W pewnym momencie Dorota nie wytrzymala slyszac ich komentarze wydusila: "A wez mu powiedz... <tu zwiesila glos szukajac wyrafinowanego slowa> ... Zeby sie nie wpier*alal".
Sara dostala wizytowke - chyba na wypadek gdyby sie rozmyslila i chciala zmienic plan naszej beznadziejnej wycieczki ;)

Z Hotelu:
Mahesh i jego 2 znajomych odebrali nas z lotniska i odwiezli bezpiecznie do pieknego hotelu. W takich warunkach to mozna odchorowywac :P za 4 minuty polnoc, wiec na tym zakoncze.

środa, 23 października 2019

New Delhi - dzien 4 - krotko i na temat

Dobrze, ze mamy kibel blisko umywalki, bo dzis bakterie mnie zawiodly. Nie mam silki na dluzsze pisanie.
Taj Mahal mimo to zachwycajacy. Z kazdej strony.
Pozdro 600.