poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Portugalia, pierwszy tydzien

Witam witam,
siedze tu juz od tygodnia i mysle, co dalej bedzie, jak tu nie zdziczec z braku swoich ludzi i nie wtopic sie w asfalt z goraca. Schodzi mi ze zdjeciami i wpisami dlugo, bo nie mam tu swojego komputera, sluzbowy komputer mnie nie czyta jak sie podlacze etc., wiec nie owijajac zbednie w bawelne, postaram sie zrelacjonowac ostatni czas. Zaczynam nowy tydzien z biogazowniami dla Mozambiku, czyli w koncu robie to, co naprawde czuje (choc w tym zestawieniu slowo czuje mozna by odebrac niejednoznacznie). W pracy mialam sie pojawic od srody, ale za namowa Mileny (praktykantka z PL, zacna i pomocna niewiasta), wpadlam do firmy w poniedzialek, zapoznac sie z towarzystwem. Poza tym zamowione przez szefa oscypki, choc hermetycznie zapakowane, sczezlyby doszczetnie. Ekipka niewielka, zaledwie kilka osob, ale z iskra, a firma nie ogranicza sie w dzialaniu do jednego kontynentu. Czas ogarnac swoje slabosci i dac z siebie wszystko, czego biogazownia potrzebuje.

Wtorek ustawowo wolny od pracy, wiec... Spedzimy go z szefem :P W ramach integracji, pan Joao zaproponowal wspolny splyw kajakowy, czyli dzien spedzony na spalaniu kalorii i podziwianiu widokow. Rada instruktora warta zapamietania - wplywanie w drzewa nie da ci niczego dobrego. Kajaki swietna sprawa, czlowiek zmeczony wioslowaniem uwalnia sie choc na pare godzin od uporczywych mysli. Oczywiscie ciagle znosilo mnie na prawa strone z racji mojego mankuctwa (tfu, co za urocze slowo okreslajace leworecznych!), z czego najwieksza beke chyba mial szef. Juz z brzegu obserwowalismy akcje gaszenia pozaru lasu. Sa bardzo czeste i gesto wywolywane przez podpalenia (podobno w wiezieniach maja wprowadzic oznakowanie dla osob, ktore sa odpowiedzialne za podlozenie ognia), latwo sie rozprzestrzeniaja (lasy eukaliptusowe - ilez to olejkow idzie z dymem), tym bardziej, ze potrafi tu nie spasc (brzmi to logicznie?) kropla deszczu przez np. 2 miesiace, a temperatura daje po dupie.










Potem praca praca praca, bieganie (no, 1x) wzdluz wybrzeza, zachody slonca, szwedanie sie po miescie, kolacja na plazy wsrod zapachu ryb i wedkarzy (znaczy, oni stali pod wiatr, to nie wonili) i w zasadzie to by bylo tyle.















can't touch  this!




zlota mysl z ksiazki z biura

W odpowiedzi na moje przerazenie - co mam tu robic po pracy przez najblizsze miesiace - weszlam do jakiejs galerii i zostalam zaatakowana przez malarza, ktory opowiedzial mi o kazdym swoim obrazie i zaproponowal lekcje rysunku. Olowki i papier sa juz w gotowosci, moze w koncu naucze sie rysowac wode xD Daj Bog fundusze.

Byla tez wykwintna kolacja przygotowana przez naszego wynajmowce mieszkania, Antonia. Jakosc przygotowania malzy, krewetek i co tam jeszcze bylo, podobno przebijala jedna z lepszych restauracji w okolicy wg relacji wspollokatorow, a ja sie z tym nie bede klocic. Tez smakowalo, ze hoho. Osobliwie jednak czlowiek czuje sie wsysajac malzowego glutka, totez pozostaje na razie przy standardach kulinarnych, czyli glownie ryz, pomidor, tunczyk z puszki* (*jedyne 80 centow za sztuke!). Smacznie i ekonomicznie, polecam, pozdrawiam.




No i co jeszcze... W piatek mialam opiekowac sie corka szefa, ale nastapila mala rotacja planow i tak wyszlo, ze poszlismy wszyscy do kina na film o czarnoskorych w USA na przelomie ostatnich kilku dekad. Po filmie zaczal sie koncert, ale z racji chlodnego wieczoru przykitralismy sie w piatke w galerii fotografii, gdzie wcielilismy sie w role: ja - znawca sztuki z EU polnocno-wschodniej, szef - dziennikarz i glowny prowodyr rozmow z nieznajomymi, niczego nieswiadomymi obserwatorow i Pedro - mistrz obiektywu, autor dziel znajdujacych sie w galerii. Edgar i Kristina poszli chichrac sie do kata.

Jakis czas pozniej... 
Juz myslalam, ze bedziemy zbierac sie do domow, w koncu jest juz pozno i zimno. Ale nie. Poszlismy do kasyna, o czym dowiedzialam sie tak zaraz przed wyjsciem, bo wiekszosc czasu spedzilismy w tamtejszej restauracji/barze - zwal jak zwal, niewazne. Byl tam przepiekny koncert Brazylijki mieszkajacej od 27 lat w Portugalii i modulujacej glos tak swobodnie, ze moglabym tego sluchac do rana. Cudowny glos. No i lepkoslodki akcent, za ktorym tesknie.

A potem przeszlismy do czesci z grami, gdzie w ramach rozrywki ludzie siedza przed oczojebnymi ekranami z wajhami i przyciskami lub zielonymi stolami i przepuszczaja zetony. Nadzieja na garnek zlota jednak rosnie w miare jedzenia, wiec wracaja i klepia i klepia i klepia i... Uh, nie wytrzymuje w takich miejscach, oczy mnie bola, a mozg przesiaka smrodem palonego tytoniu.



Sobota odsypiana do poludnia, brak planow i potencjalu na zrobienie czegos szczegolnie akywnego. Na szczescie zalapalam sie na wycieczke do Coimbry, miasta polozonego bardziej wglab ladu, a wiec mniej wietrznego, a tym samym duzo cieplejszego od Figueiry... Z najstarszym Uniwersytetem w Portugalii i obowiazkiem chodzenia w kocu nawet w najwieksze upaly (uczelnia faktycznie wiekowa, musieli to wymyslac w okolicach epoki lodowcowej). Zwiedzanie + ogarniecie na szybko towarzystwa z couchsurfingu. Trafilam na podroznika, ktory okolo tydzien temu wrocil z objazdu po Europie (w tym PL), do tego konczy pisac ksiazke, wiec bylo o czym rozmawiac. 
Powrot do Figueiry w dosc wesolych nastrojach (bebechy najedzone, temperatura spadla do przyzwoitego poziomu), a zmeczenie sprawialo, ze z Edgarem i Kristina smialismy sie z najbanalniejszych rzeczy.

Coimbra:


 Trafilysmy z Kristina na dyplomowanie muzykow
 Upal wszedzie, upal
Harry Potter, wydanie portugalskie i pani na drugim planie

 w koncu kawalek cienia
i zamurowanych drzwi :P
 Przy niektorych wyjazdach towarzyszy mi poczucie, ze jestem jak ten kafelek po lewej. Niby kolor sie zgadza, ale nie pasuje. Na szczescie to uczucie jest jak przyplyw - trwa od czasu do czasu.






Droga do radosci jest zycie w terazniejszosci
Radosc jest naszym stanem naturalnym

  park w Coimbrze
legenda w skrocie: ksiezniczka, ksiaze, chcieli byc razem, ale krol nie chcial, wiec ja zabil, a ksiaze krwawymi lzami zabarwil ziemie

za oknem baru

Niedziela znowu odsypiana, wiec zebralismy sie na plaze. W domu sa 2 male czarne diably tasmanskie o wylupiastych oczach i imonach Petra & Zeus. Poniewaz wiekszosc zycia spedzaja na balkonie, zabralismy je ze soba. Upal. Goracy piasek. Slony ocean, w ktorym nie mozna plywac, bo fale cie zezra i zepchna pewnie na skraj szelfu. Nacieszylismy siebie i psy przybrzeznymi obryzgami. Jak upal zelzal, zebralismy kupry, co bym jeszcze zdazyla do jakiegos kosciola (niechcacy weszlam na pogrzeb, okazalo sie, ze standardowe wejsce jest z drugiej strony) i w sumie to by byl koniec.





Nie widac tego na filmie, ale wracajace fale doslownie zaciagaja do wody


... I konczy sie poniedzialek, milego tygodnia pracy mi i Wam ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz