Witam witam,
siedze tu juz od tygodnia i mysle, co dalej bedzie, jak tu nie zdziczec z braku swoich ludzi i nie wtopic sie w asfalt z goraca. Schodzi mi ze zdjeciami i wpisami dlugo, bo nie mam tu swojego komputera, sluzbowy komputer mnie nie czyta jak sie podlacze etc., wiec nie owijajac zbednie w bawelne, postaram sie zrelacjonowac ostatni czas. Zaczynam nowy tydzien z biogazowniami dla Mozambiku, czyli w koncu robie to, co naprawde czuje (choc w tym zestawieniu slowo czuje mozna by odebrac niejednoznacznie). W pracy mialam sie pojawic od srody, ale za namowa Mileny (praktykantka z PL, zacna i pomocna niewiasta), wpadlam do firmy w poniedzialek, zapoznac sie z towarzystwem. Poza tym zamowione przez szefa oscypki, choc hermetycznie zapakowane, sczezlyby doszczetnie. Ekipka niewielka, zaledwie kilka osob, ale z iskra, a firma nie ogranicza sie w dzialaniu do jednego kontynentu. Czas ogarnac swoje slabosci i dac z siebie wszystko, czego biogazownia potrzebuje.
Wtorek ustawowo wolny od pracy, wiec... Spedzimy go z szefem :P W ramach integracji, pan Joao zaproponowal wspolny splyw kajakowy, czyli dzien spedzony na spalaniu kalorii i podziwianiu widokow. Rada instruktora warta zapamietania - wplywanie w drzewa nie da ci niczego dobrego. Kajaki swietna sprawa, czlowiek zmeczony wioslowaniem uwalnia sie choc na pare godzin od uporczywych mysli. Oczywiscie ciagle znosilo mnie na prawa strone z racji mojego mankuctwa (tfu, co za urocze slowo okreslajace leworecznych!), z czego najwieksza beke chyba mial szef. Juz z brzegu obserwowalismy akcje gaszenia pozaru lasu. Sa bardzo czeste i gesto wywolywane przez podpalenia (podobno w wiezieniach maja wprowadzic oznakowanie dla osob, ktore sa odpowiedzialne za podlozenie ognia), latwo sie rozprzestrzeniaja (lasy eukaliptusowe - ilez to olejkow idzie z dymem), tym bardziej, ze potrafi tu nie spasc (brzmi to logicznie?) kropla deszczu przez np. 2 miesiace, a temperatura daje po dupie.
Potem praca praca praca, bieganie (no, 1x) wzdluz wybrzeza, zachody slonca, szwedanie sie po miescie, kolacja na plazy wsrod zapachu ryb i wedkarzy (znaczy, oni stali pod wiatr, to nie wonili) i w zasadzie to by bylo tyle.
W odpowiedzi na moje przerazenie - co mam tu robic po pracy przez najblizsze miesiace - weszlam do jakiejs galerii i zostalam zaatakowana przez malarza, ktory opowiedzial mi o kazdym swoim obrazie i zaproponowal lekcje rysunku. Olowki i papier sa juz w gotowosci, moze w koncu naucze sie rysowac wode xD Daj Bog fundusze.
Byla tez wykwintna kolacja przygotowana przez naszego wynajmowce mieszkania, Antonia. Jakosc przygotowania malzy, krewetek i co tam jeszcze bylo, podobno przebijala jedna z lepszych restauracji w okolicy wg relacji wspollokatorow, a ja sie z tym nie bede klocic. Tez smakowalo, ze hoho. Osobliwie jednak czlowiek czuje sie wsysajac malzowego glutka, totez pozostaje na razie przy standardach kulinarnych, czyli glownie ryz, pomidor, tunczyk z puszki* (*jedyne 80 centow za sztuke!). Smacznie i ekonomicznie, polecam, pozdrawiam.
No i co jeszcze... W piatek mialam opiekowac sie corka szefa, ale nastapila mala rotacja planow i tak wyszlo, ze poszlismy wszyscy do kina na film o czarnoskorych w USA na przelomie ostatnich kilku dekad. Po filmie zaczal sie koncert, ale z racji chlodnego wieczoru przykitralismy sie w piatke w galerii fotografii, gdzie wcielilismy sie w role: ja - znawca sztuki z EU polnocno-wschodniej, szef - dziennikarz i glowny prowodyr rozmow z nieznajomymi, niczego nieswiadomymi obserwatorow i Pedro - mistrz obiektywu, autor dziel znajdujacych sie w galerii. Edgar i Kristina poszli chichrac sie do kata.
Jakis czas pozniej...
Juz myslalam, ze bedziemy zbierac sie do domow, w koncu jest juz pozno i zimno. Ale nie. Poszlismy do kasyna, o czym dowiedzialam sie tak zaraz przed wyjsciem, bo wiekszosc czasu spedzilismy w tamtejszej restauracji/barze - zwal jak zwal, niewazne. Byl tam przepiekny koncert Brazylijki mieszkajacej od 27 lat w Portugalii i modulujacej glos tak swobodnie, ze moglabym tego sluchac do rana. Cudowny glos. No i lepkoslodki akcent, za ktorym tesknie.
A potem przeszlismy do czesci z grami, gdzie w ramach rozrywki ludzie siedza przed oczojebnymi ekranami z wajhami i przyciskami lub zielonymi stolami i przepuszczaja zetony. Nadzieja na garnek zlota jednak rosnie w miare jedzenia, wiec wracaja i klepia i klepia i klepia i... Uh, nie wytrzymuje w takich miejscach, oczy mnie bola, a mozg przesiaka smrodem palonego tytoniu.
Sobota odsypiana do poludnia, brak planow i potencjalu na zrobienie czegos szczegolnie akywnego. Na szczescie zalapalam sie na wycieczke do Coimbry, miasta polozonego bardziej wglab ladu, a wiec mniej wietrznego, a tym samym duzo cieplejszego od Figueiry... Z najstarszym Uniwersytetem w Portugalii i obowiazkiem chodzenia w kocu nawet w najwieksze upaly (uczelnia faktycznie wiekowa, musieli to wymyslac w okolicach epoki lodowcowej). Zwiedzanie + ogarniecie na szybko towarzystwa z couchsurfingu. Trafilam na podroznika, ktory okolo tydzien temu wrocil z objazdu po Europie (w tym PL), do tego konczy pisac ksiazke, wiec bylo o czym rozmawiac.
Powrot do Figueiry w dosc wesolych nastrojach (bebechy najedzone, temperatura spadla do przyzwoitego poziomu), a zmeczenie sprawialo, ze z Edgarem i Kristina smialismy sie z najbanalniejszych rzeczy.
Trafilysmy z Kristina na dyplomowanie muzykow
Upal wszedzie, upal
Harry Potter, wydanie portugalskie i pani na drugim planie
Przy niektorych wyjazdach towarzyszy mi poczucie, ze jestem jak ten kafelek po lewej. Niby kolor sie zgadza, ale nie pasuje. Na szczescie to uczucie jest jak przyplyw - trwa od czasu do czasu.
Droga do radosci jest zycie w terazniejszosci Radosc jest naszym stanem naturalnym |
park w Coimbrze
legenda w skrocie: ksiezniczka, ksiaze, chcieli byc razem, ale krol nie chcial, wiec ja zabil, a ksiaze krwawymi lzami zabarwil ziemie |
za oknem baru |
Niedziela znowu odsypiana, wiec zebralismy sie na plaze. W domu sa 2 male czarne diably tasmanskie o wylupiastych oczach i imonach Petra & Zeus. Poniewaz wiekszosc zycia spedzaja na balkonie, zabralismy je ze soba. Upal. Goracy piasek. Slony ocean, w ktorym nie mozna plywac, bo fale cie zezra i zepchna pewnie na skraj szelfu. Nacieszylismy siebie i psy przybrzeznymi obryzgami. Jak upal zelzal, zebralismy kupry, co bym jeszcze zdazyla do jakiegos kosciola (niechcacy weszlam na pogrzeb, okazalo sie, ze standardowe wejsce jest z drugiej strony) i w sumie to by byl koniec.
... I konczy sie poniedzialek, milego tygodnia pracy mi i Wam ;)