niedziela, 27 października 2019

Hampi - niedziela

Zatrzymalismy sie autem pod sklepem, Mahesh poszedl po cos do picia i jedzenia. W nasze okno puka kobieta z zawiniatkiem na rekach. Pokazuje, ze chce, abysmy jej dali pieniadze. Z trudem staram sie na nia nie patrzec. Kiwnelam glowa, ze nie. Obchodzi samochod z drugiej strony i puka w szybe. Czuje, ze powinnam jej pomoc, z drugiej strony dawanie pieniedzy na ulicy jest niebezpieczne. Kobieta z dzieckiem odchodzi, zamienia ja staruszek w okularach. Obchodzi auto, stuka lekko w szybe, zeby go wesprzec. Dolacza do niego inna kobieta. Rupesh blokuje drzwi od srodka i rozmawia z nami dalej, a mi w glowie wiruja wyrzuty sumienia. Klasa najbiedniejsza stanowi tu 40%. Pod jednym ze sklepow lamiac sie wyciagnelysmy portfel, zeby wspomoc jedna kobiete i nagle skads wyroslo kilka kolejnych. Indie.

Mijamy wioski. Idzie kolorowy tlum, kobiety w zloconych sari, mezczyzni w bieli, slychac bebny i spiew. Tlum niesie na podniesieniu skrywajaca cos biala chuste obsypana kwiatami.
- To pogrzeb - powiedzial Rupesh - zegnaja zmarlego ze spiewem, zyczac mu, zeby tam bylo mu lepiej.

Do Hampi z Hyderabadu prowadzi na niektorych odcinkach bita, wyboista droga, 370 km zajmuje okolo 7-8 h. Od czasu do czasu droge zachodza krowy, stada koz. W miastach bezpanskie swinie i ludzie robiacy zakupy na swieto Diwali.
W pewnym momencie poprosilam Rupesha o zatrzymanie sie, jak bedzie gdzies toaleta. Z braku laku zatrzymalismy sie kolo krzakow z kopa siana. Chlopaki zbadali teren, wiec z Dorotka poszlysmy wyregulowac poziom plynow w organizmie. Za sianem czekaly na nas 3 mlode krowy. Ich wzrok zdawal sie pytac "mozemy sobie zrobic z wami selfie?"

Jesli chodzi o zawily ruch na drodze - ludzie wykorzystuja dowolnie oba pasy jezdni - jazda srodkiem lub calkiem pod prad jest ok, bo po co stac w korku, jesli drugi pas jest wolny, a skutery zjezdzaja na pobocze. Trudno tak naprawde okreslic kto jedzie ktorym pasem, ruch niby lewostronny, ale jakby jednak kazdostronny.

Jedziemy juz ktoras godzine, wlasnie obudzilam sie z poczuciem, ze lepie sie wygrzana sloncem przebijajacym sie przez szybe. Odkleilam plecy od oparcia fotela i patrze srednio zorientowanym wzrokiem na otoczenie? Gdzie wlasciwie jestem? Gdzie jedziemy i po co? Co to za ludzie? Po chwili mysli wrocily na swoje miejsce. Jestem w Indiach, obok drzemie Dorotka i Sara. Jedziemy do Hampi na Diwali, czyli swieto swiatla.

Jest 19, slonce juz zaszlo. Zeszlismy ze skal, gdzie zdazylismy zobaczyc przepiekna koncowke zachodu. Wchodzilo sie tam po kilkuset stopniach, z ktorych kazdy mial zoltoczerwona kropke. Niestety jest maly problem z naszym noclegiem, rzeka wezbrala i odciela droge dojazdowa do naszego hotelu. Jestesmy na zadupiu, ale w razie gdybysmy nie znalezli niczego, przespimy sie w aucie.

Zatrzymalismy sie na chwile pod jedba z chat. Okolo 8-letnia dziewczynka tanczy boso bez muzyki i bawi sie sznurkiem. Przyszedl stary mezczyzna w okularach, przekazal dziewczynce pieniadze, przyniosla mu mala paczuszke. 
Dach domu jest zrobiony z poskrecanych ze soba galezi i zarzuconej plachty, tak samo sciany. Z zewnatrz dom jest okryty suchymi liscmi. Wejscie bez drzwi jest przystrojone kwiatami. W izbie stoi proste lozko, wisi polka lazienkowa.
Dziewczynka dalej sobie spiewa, rozciaga stopy na sznurku - wyglada, jakby bawila sie w najlepsze.
Mieszkancy wioski poprzystrajali swoje domy sznurami zoltych i pomaranczowych kwiatow, swiatelkami, wychodza na ulice, odwiedzaja sie nawzajem i ciesza ze swieta Diwali. Pare razy z daleka rozblysly fajerwerki.

Update z noclegiem:
Udalo nam sie znalezc hotel z wolnymi pokojami kilkadziesiat km dalej w wiekszej miejscowosci, spedzimy tu 2 dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz