poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Na czym to skończyłam? Trochę tracę rachubę. A, tak - czwartek. Pojechaliśmy z profe Rogerio do Lagiado (drugi UNESP w Botucatu), żeby trochę pofermentować... Pokonwersować o biogazie. Ponieważ mają tu sporo zwierząt z racji weterynarii, produkcji żywności itp. powstaje też dużo kupki, którą trzeba jakoś zagospodarować. Ku mojemu zdziwieniu, nie funkcjonuje tu obecnie żadna biogazownia. Lata temu działała jedna, indyjskiego typu, ale obecnie rdzewieje i mają ją odnowić, dopracować sprawę emisji odorów. Porozmawialiśmy co nieco o badaniach jakie mają poprowadzić, dlaczego biogaz i jak to funkcjonuje w Polsce. Mamo... Chcę tu zostać i wkręcić się w te badania! :D Albo przynajmniej tu wrócić po magisterce :) Po przylocie zbieram na kolejny lot.
Wieczorem pojawił się Ben (od niedawna Pen) z Bauru (a właściwie Tunezji), który niedługo opuszcza tereny Mangiarii - krainy powstałej w naszych głowach i sercach (oraz co poniektórych wątrobach). Spędziliśmy niezapomniany wieczór na tarasie, tańcząc dziko pozawijani w koce, to leżąc na poduchach i sącząc mate. Towarzyszyły nam energiczne kawałki wygrywane na 6-cio i 5-cio strunowych gitarach w sąsiedniej republice. Wtedy to dałyśmy Benowi czerwoną papuchkę i mapę naszej krainy.

 Łezka w oku zakręciła się na myśl o wspólnie spędzonym czasie, i że rozjedziemy się niedługo w różne części świata. Gdy muzyka ucichła, uznałam, że należy naszych sąsiadów poprosić o wznowienie. Zawinięci w koce, ruszyłam, Magda i Ben podreptali za mną. Pertraktacje przez ogrodzenie nie potrwały długo. W zasadzie w ogóle nie potrwały. Bramka po prostu się otworzyła i zostaliśmy zaproszeni do środka. Gitara znów zabrzmiała... To w brazylijskich rytmach, to polskich. Nogi uczyły się na nowo tańczyć. Dwa w lewo, dwa w prawo. Takie proste. Takie przyjemne. W międzyczasie przyjechały Brazylki z naszą nową współlokatorką z Francji. Republika doktorantów i doktorantek przyjęła nas z otwartymi ramionami, trzy zawinięte w koce siroty ;) I tak do 4 rano. Przecież noc ciepła.

... Co nie zmienia faktu, że wstanie o 7 rano nie jest takie łatwe! Biedny B/Pen musiał wstać o 6:30, żeby zabrać się z Mariną na busa, która przez utrudnienia z przebukowaniem biletu musiała wrócić z praktyk miesiąc wcześniej. Potem pomóc Ramiemu z bagażem (któremu podczas pobytu ujawniły się problemy z sercem). Ruszył ze swoją maleńką walizeczką, wielkości bagażu podręcznego (serio się w to spakowałeś na 2 miesiące?!) i legendarnym czerwonym plecaczkiem podbijać dalsze kontynenty. Pożegnaliśmy się. Do zobaczenia we wszechświecie!

Na UNESP zawitałam po obiedzie. Ogarnęłam swoją robotę, skoczyłam do działu finansowego odebrać czek (wypłata za praktyki), jako, że Dzień,-W-Którym-Płacisz-Za-Mieszkanie się zbliża. Teraz jeszcze szybko wrócić na mieszkanie, ogarnąć się... No i w du*ę kwadranse trzy. Carona (autustop) szła jak krew z nozdrzy, słońce wypala mózg i oczy, a czas niemiłosiernie się kurczy. Stopujący studenci przede mną zdają się być niewzruszeni tym faktem, nie okazują nawet odrobiny zirytowania, zniecierpliwienia. A we mnie wzbiera wulkan frustracji.
W domu szybkie pakowanie, wracanie po dokumenty, bilety na rodeo... Dobra! Jedziem. Jazda do Piracicaby w korku ciągnęła się w nieskończoność. Po dotarciu skoczyliśmy na jakąś domówkę (Magda stwierdziła, że ten parkiet jest większy, niż największe disko u mnie na wsi), gdzie nieśmiało podrygiwałyśmy, to konwersowałyśmy.
Impreza miała się zaczynać koło 22. Trochę mnie zastanawiało, czy nie lepiej, żeby rodeo odbywało się za dnia. Okazało się, że na rodeo, na które bilety miałyśmy i o którym tyle słyszałyśmy owszem, było, ale wcześniej (bardzo mi przykro, że go nie zobaczyłyśmy) i przyjechaliśmy w trakcie koncertu sertanejo. Nawet nie wiem kiedy zrobiła się 2 w nocy. I kiedy nasze koleżanki się zrobiły. Najbardziej zadziwiający był fakt, że gdy zaczynał grać jakiś przebój, wiszące przed chwilą na ramieniu dziewczę odzyskiwało wigor i mimo nóg z waty - tańczyło! W tym potężnym tłumie ludzi zdarzyło się parę razy, że trzeba było ratować naszą małą Aisin przed atakiem losowych samców (dobrze, że był z nami wtedy kolega, który mógł odegrać scenkę "to moja dziewczyna"). Blond włosy Magdy też robiły zamieszanie :P

 nie można odmówić ciekawego wystroju domu
 busik
 ekipa przed wyjazdem :)
 klimat tworzyły ubiory, ruchy, muzyka
 coś mocnego i wykrzywiającego twarze o owocowych nazwach
 pizza w rożku i nasze zdeformowane wieczorową porą twarze

Dla zobrazowania podejścia do życia i relacji, przytoczę pytanie, które padło z ust jednej z koleżanek tego wieczoru: "całowałyście się dzisiaj z kimś? Ja z dwoma". Czasem grawitacja działa na ręce silniej, niż zwykle. Bus zawiózł nas pod dom, gdzie wcześniej odbywały się wcześniej wspomniane podrygi. Czekałyśmy na drugi, kolorowy busik, który zawierał dość istotne klucze od domu. Można się domyśleć, że oczekiwanie na zimnie nieco się dłużyło. Aisin zaczęła poszukiwać alternatywnego wejścia do domu :D

Bezowocnie. Szukała dalej. Może górą? Może elektryczne ogrodzenie nie działa? Celem sprawdzenia, rzuciła dżinsówkę na ogrodzenie, która zawisła i ani trochę nie chciała spaść. Ok. Cieplej nie będzie. Za pomocą latającego buta udało się przywrócić ją na ziemię ;)
Wszystko fajnie, śmiesznie, ale jednak fajnie by było wejść gdzieś, gdzie jest cieplej. Podejście kolejne do przechodzenia przez bramę. Tym razem ja spróbowałam się przecisnąć i... Udało się :) Dopóki dziewczyny nie zapytały, czy nie boję się psa, było ok. Na szczęście udało mi się szybko namierzyć jakieś boczne drzwi, które nie były zamknięte na klucz i wejść do domu, zanim obrońca domu dostrzegł we mnie realne zagrożenie. Zgarnęłam klucze do samochodu i jak najszybciej wróciłam na drugą stronę bramy. Tak oto dokonało się włamanie. Ponoć chwilę potem jak odjechałyśmy, przyjechał busik z kluczami i koleżkami, którzy nam się gdzieś zawieruszyli.
 Ok. Wracamy. Ucieszone, że już w cieple i w drodze. Po paru minutach spokojnej jazdy uświadomiłyśmy sobie z Magdą, że dziewczyna za kierownicą jeszcze niedawno miała dość chwiejny krok. Zasada "nigdy nie jedź z pijanym" została złamana. Przeładowanym autem (siedem osób?) dojechałyśmy do naszego noclegu. Czas spać.

 Na śniadanioobiad pojechaliśmy do rodziców Ficinii, gdzie zostaliśmy pysznie ugoszczeni.

 ilość kolorowych składników nie miała końca
 grillowane mięsko

 rozpękany granat
 do basenu ciągnęło. Bardzo.
 Z Magdą, Ficinią i naszą nową koleżanką z Francji
 ciasto kokosowo-ananasowe po prawej
 pudding po lewej i ciacho mandarynkowe po prawej
 Grunt to podłoże. Czy tam podstawa. Czy coś...
 Popularne są tu kolorowanki w wersji zaawansowanej, wypełniane chętnie w każdym wieku.

 Pluszak, który chodzi :)
 Z przesympatyczną rodziną Fichinii, i współlokatorkami z republiki
 Brigadeiro w cieście i inne smaczki
 Minipizze. Część rozeszła się, zanim udało się zrobić zdjęcie.
Jakże miła konsumpcja.




I to co lubię najbardziej - wieczór przy gitarze :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz