środa, 2 września 2015

 Zacznijmy od końca... Bo coś mi się poprzestawiała historia. Oto buty po wyjściu z kopalni topazów. I ja -wciąż mająca radochę z wymachiwania młotkiem.
 Nasi gospodarze z couchsurfingu i przygotowany przez nich przysmak marakujowy: mleko skondensowane, sok z marakuji i jakiś jeszcze jeden, magiczny składnik.
 Piękne widoki za oknem
 Te trochę mniej, ale też coś w sobie mają, że należy uwiecznić na zdjęciu
 Nasze hostki i Asia
 Posiadówa pod sklepem
 Strome uliczki Ouro Preto
 I szalone jazdy autobusem po nich
 W drodze nieważne gdzie. Jest pięknie!
 I dzieci są piękne
 Naszą trasę przecięła wycieczka konna. Koń mechaniczny wpadł w popłoch.
 Każde graffiti jest tu dopracowane i niebanalne. Uliczna sztuka kwitnie!

 W autobusie, z tyłu pani bileterka (ale nie ta, która zawinęła pod ladę moją kasę i udawała, że dostała 10 x mniej)
 Bez sprawnego ręcznego się stoczysz niechybnie. Tak, na pieszo też.
 No i wracamy ze zdjęciami do kopalni. Się bujamy z młotkiem.
 Za panem, który trochę tu przepracował, oprowadził nas i w miarę możliwości odganiał natrętów
 Wieś koło kopalni
 O tak! Za chwilę tam wejdziemy!
 Ale zanim, zrobię zdjęcie losowych butów
 A, no i jeszcze zaszłyśmy do groty, w której wciśnięto kościół, a podczas mszy grają m.in. na... Perkusji.
 Zakrystia? W każdym razie tyły
 Tak więc jaskinia
 Było na co popatrzeć i czym się wymazać :D

 Pies, co patrzy smutno
 Jak przystało na pomieszane zdjęcia, znów ta sama wieś, koło tej samej kopalni
 I znowu pies, ale trochę mniej smutny, bo z żółtego domu się wywodzi.
 I sklepik wgnieciony w domy, tak prowizoryczny, jak to tylko możliwe.
 Świetne miejsce do poćwiczenia sztuki negocjacji

 I mamy cofnięcie w czasie - w drodze do kopalni
 Gdzieś między Ouro Preto a Marianą...
 Biegał sobie chłopiec, bo to dzieci powinny robić.
A nie tylko siedzieć w korkach do McDonalda. Albo galerii.
 Dziewczynka goniła autobus, a gdy się zatrzymał, siadła na ławce. Satysfakcja z bycia szybką jak samochód? :)
 Tu ananasy okrągłe, w Sao Paulo podłużne. Te są podobno słodsze.
 Śniadanie w Marianie, czyli w drodze do kopalni.
 Pao de quiejo, czyli chlebek z serem. Coś pysznego i całkiem łatwego do powtórzenia
 
 Wypatrzone na spacerze

 Przemowa...
 I masa przeuroczych dzieciaków :)

 Ulice Ouro Preto
 Ulice Ouro Preto i trochę gruzu. Czy czegoś...

 Jedziemy do Mariana z dedykacją dla Mariana
 Jest tu taki zwyczaj, że gdy ludzie widzą niebieskiego garbusa, dają sobie kuksańca :D
 Awokado (?) ogarnia miasto
 Jak już wspominałam, ulice są strome. To nie tak, że ziemia wchłonęła domy, one po prostu dopasowują się do terenu.
 Miasto republik. Każda ma swoją tabliczkę i można wyszukać jej lokalizację w internecie.



 Uliczny i chyba dość spontaniczny koncercik. I wyraźnie znudzony pies :P
 Tradycyjne jedzenie. Zapłać raz i ładuj ile chcesz.
 No to znowu przegięłam...
 Podpowiem, że to miasto nocą
 A to miasto za dnia. Tak jakby.

 Słynny bazarek. Spodziewałam się topazów z każdej strony, w końcu tu jest ich kopalnia...


 Ale wystarczy zagadać ze sprzedawcą, a zacznie wyciągać swoją kolekcję spod lady ;)


 Kościółów w brud, ale wejścia są pozamykane

 Cmentarze też (spoko, tam już nie przeskakiwalam przez mury)

 Zapytałyśmy ludzi o wejścia na plac pod kościół - pokazali, że wchodzi się tak.
 Wraca. Ktoś. Skądś. Wtedy.
 Dom pełen radości na murze :)
 Bardzo nerwowi panowie grają w karty.
 Dziecko z parasolem.

 Soczyste caju o cierpkim smaku i orzechu w łupinie
 A oto i początek naszego pobytu, czyli republika dzikiego zwierza :D
 Stała ekipa spod sklepu. Nie natrętna, nie rubaszna. Uprzejmie chórem codziennie mówili bom dia.
 Tak to właśnie przyjechałyśmy DO Ouro Preto
 Współlokatorki z jakiegoś powodu nie chciały mi pożyczyć młotka na podróż...
To by było na tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz