sobota, 13 sierpnia 2016

Czwartek piątek sobotek

Nadszedł wieczór, mam w końcu wolną głowę i ręce. Pod basenem fale łaj-faj nie docierają, więc po internet przyszłam znowu do domu. Siedzę na konstrukcji z 2 krzeseł, z czego jedno służy mi za biurko (azaliż kontakt daleko od blatu). 3 dni nie pisałam, bo nie było kiedy, a wczoraj jak było kiedy, to w notatniku coś doraźnie uklepałałam i zaraz to przerzucę. Ale zanim, to zawzmiankuję o dziś jakże miłych mi obwieszczeniach:
- od 10-latka, że jestem bardzo sympatyczna, po czym mnie przytulił ^^
- od szefowej, że dziś rano młodsze dzieci powiedziały jej, że jestem pierwszą "nounou", którą polubiły
- zesłały mnie do nich niebiosa.
Yeah! :D
Dziś był trochę dzień wrażeń, mimo, że nie pojechaliśmy nad morze, jak wczoraj obiecała Pri. W domu basen, dzieciaki mają co robić. W sumie bardziej pracuję jako pomoc domowa, niż jako opiekunka, ale przy szóstce dzieci nie da się tego odseparować, więc na ile się dało ogarniać obie sprawy, na tyle ogarniałam. Co płakało, utuliłam, albo wytłumaczyłam na czym polega życie (małe pranie mózgu jeszcze nikomu nie zaszkodziło). Nie obyło się bez wypadków (najstarszy zleciał z bieżni i mocno poobijał bark, inny się rozciął w basenie). Jak już pozwolono dzieciakom oglądać tv, jakoś tak ległam na leżaku z notatkami i... Zasnęłam snem kamiennym na słońcu. Dobrze, że było już po 17. Jutro domingo, więc wypruwam do centrum, a jak będę jeszcze na siłach, to wbijam na tę górę przed domem z widokiem na Saint Tropez. Przy obiedzie miałyśmy trochę czasu z Pri, żeby zaziomkować, więc sobie porazmawiałysmy ciut więcej niż do tej pory o życiu i okazało się, że jest naprawdę równą babką!

Wklejam moje wypociny pisane wczoraj z jednym okiem zamkniętym:

"We czwartek nie miałam dostępu do komputera (nie udało mi się wrócić na noc do mojego miasteczka), więc wpisu nie było. Wczoraj dotarłam na 8:45 autostopem - poszło ekspresowo - ale nie było kiedy napisać. Nie zmienia to jednak faktu, że Ziemia się dalej kręci, a ja jestem cała i zdrowa.
Wolny dzień przeznaczyłam na wycieczkę rowerową z Aśką. Miałam wyjechać z rana, ale zanim dostałam rower, a rajdowiec rozrysował mi mapkę wyjazdu i powrotu do domu, zrobiła się 11. W Skwarze słońca popedałowałam więc 8 km, po czym pedały przestały mi współpracować z kołami. Widać rower się zastał przez te kilka lat. Ironio losu! Wczoraj jeszcze śpiewałyśmy w kuchni z moją chlebodawczynią "I'm gonna ride my bicycle".
Wtrącenie: Dzięki Ci wszechświecie! Że dałeś mi ludzi, którzy nie mają mi za złe, gdy śpiewam przy sprzątaniu
Z zepsutym rowerem jakimś fartem trafiłam na wypożyczalnię rowerów. Pomoże mi pan? Wymiana, rower był zastany, można tylko wymienić. Ile? 45 ojro?! Mamma mia!
Po rozmowie z moimi ziomkami, pracownik wypożyczalni ucieszony, że rozmawiał z mistrzem, zaoferował się, że mnie podwiezie skuterem do Aśki, czyli kolejne 8-10 km. Bardzo mi miło, chętnie się przejadę. Busy kursują niezbyt często, a do wylotu jeszcze kawałek.
Dojechaliśmy do Port Grimaud, merci beaucoup i witaj Aśka! Pierwsze co, to umoczyć się w morzu. Trafiły nam się ogroooomne fale, bardziej kojarzące się z oceanem, niż z zamkniętym morzem. Łazikowanie po miasteczku, bazarki, budynki, barki... Przed wyjazdem szef powiedział mi o którymś z miejsc, gdzie dostanę szamę na jego koszt, ale nie miałyśmy ciśnienia. Za to zjadłyśmy najlepsze możliwe lody na patyku - melon i kokos smakowały i pachniały, jakby były zerwane prosto z drzewa. Podobne były w Brazylii, dlatego się na nie porwałyśmy.
To co, może gdzieś stopem? Aśka swoją miejscowością była już znudzona po tylu tygodniach, więc wskoczyłam na bagażnik i wio na wylotówkę. Kciuk w górę, auto stop. To było proste, pierwsze auto z kartonem zawiozło nas prosto pod plażę. Fale dużo mniejsze, ale woda o wiele bardziej czysta. Popływałyśmy, osuszyłyśmy słońcem. Ludzie się zbierają, zaraz będzie ciemno, więc stopem dokąd się da. Trafił nam się ziomek, który jechał tam, gdzie chciałyśmy, najpierw miała wysiąść Aśka, potem ja w następnej miejscowości i stopować dalej do siebie, albo podjechałaby po mnie Pris. Gość miał lekką dezorientację w terenie, myliły mu się ewidentnie kilometry, zatem zrezygnowałam z wizji spaceru nocą przez góry i zawinęłam się do Aśki. Nie ma to jak dzień spędzony z wielopłaszczyznowymi ludźmi."

Parę ujęć z wyjazdu z Aśką dojdzie w trakcie

Trakt

Są i zdjęcia:
 Przedmurze Port Grimaud do którego dojechałam trochę na rowerze, trochę na skuterze
 Moja bambina!
 I jej bicycle peugeot


 rzygacze na trochę polskim kościele

 kolorów multum, czyli to, co lubię ;)

 Plaża nr 1: prażące się skórki bananowe na połyskujących blaszkach mik (leżymy obok skór i czekamy, aż Dżony Bravo się poślizgnie)

Gdzieś tu zapadała decyzja o wyborze kraju w Ameryce Południowej, w którym Aśka zamierza pisać pracę magisterską
najlepsze lody na świecie. Z Meksyku. Wyprodukowane w Cannes ;)
Aśka usuwająca się ze zdjęcia

Widok z bagażnika. Jedziemy łapać stopa rowerem, wiatr rozwiewa włos!
Dojechałyśmy stopem tam w dolny lewy róg
Trololo...
... lolo! Pomarańczas czas!
zadufane w sobie psy pozostawiamy przed schodami
a reszta z odrobiną pokory drepta po stopniach na plażę
plaża nr 2
:)
Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło, czas wracać

po 18-tej... Specjalność regionu, jak tu nie spróbować
Poranna konspira u Aśki
Rano bywa trudniej się zwlec
Aaale ale jak ładnie na zewnątrz!
Wybawca przed dziwnym dziadkiem z autostopu. "Wie pan, ja tu wysiądę, interesuje mnie geologia regionu".

Szukając drogi do domu. Najpierw próbowałam popytać ludzi o interesującą mnie ulicę, ale nie dość, że wszyscy w autach, to jeszcze większość bufony. Próbowałam iść po prostu w stronę wzgórza, które widać z domu, ale trafiłam na otwarte podwórko z psami i musiałam zrezygnować z tego strategii. W końcu trafiłam do winiarni, gdzie miła kobieta wyjaśniła mi, gdzie mieszkają moi ziomkowie. A później już tylko myk myk myk po pylastych drogach przecinających winnice.



.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz