środa, 10 sierpnia 2016

Środek

Jak na środę przystało, tydzień pracy rozkręcił się na dobre, więc dziś dali mi oba piętra do sprzątania. Rodzinka znowu gdzieś miała jechać, więc na luzie podeszłam do sprawy, puściłam pranie, odkurzyłam i umyłam połowę, po czym ległam na leżaku, celem odparowania nagromadzonego potu na skroni. Padrone jednak wrócił wcześniej, więc chcąc nie chcąc zawinęłam się do dalszego sprzątania. Niby nie ma problemu, namawiał mnie, żebym się nie stresowała, przeszła  na wzgórze, które widać z okna, bo jest widok na całą okolicę, ale była okropna parówa, do tego przed południem zaliczyłam spacer w poszukiwaniu owego szczytu i miałam na dzisiaj dość. Zwłaszcza, że dzikie węże odkurzacza wiją się na schodach. Po miłej, acz krótkiej pogawędce o miłości do jedzenia zawinęłam się do domu kontynuować mopowanie i prasowanie. Ci ludzie są naprawdę w porządku, miałam szczęście, że na nich trafiłam. Super ugodowi, przyjaźni. Tylko z racji, że przyjeżdża jutro chrzestny jednego z chłopców z dziećmi, zostałam oddelegowana do spania w komórce pod basenem. Spoko, mogę nawet nosić błyskawicę na czole (delfina?), byle racje żywnościowe mi nie zmalały ;) Komórka na szczęście jest równie dobrze wyposażona jak pokój i ma osobną łazienkę. Jedynie brakuje tam wifi, dlatego Z POŚWIĘCENIEM! moi drodzy, z poświęceniem, piszę tego bloga na kolanach trzymając komputer w salonie, ciszę zachowując, aby nie zbudzić młodzieńców.  Właściwie głośniejsza ode mnie jest w tej chwili suszarka, która ciągle jeszcze memła mokre pielesze, ale nic to.
 
A wracając...
A wracając do przedpołudniowego spaceru - szukałam takiej jednej góry/wzniesienia... Wczoraj Francois powiedział, że idzie się tam cały czas prosto i do góry. Ok. Po drodze były oznaczenia na jakieś mas de cośtam i myślałam, że to może hmmm chodzi o masyw górski :P. Gdy tak szłam przez godzinę cały czas do góry, starając się omijać posiadłości naokoło, wraz z wysokością malała moja pewność, że idę dobrze. Gdzieś między winnicami, ogrodzeniami, zakazami wstępu... Zaczął się las. Właściwie był wszędzie naokoło, ale ten był trochę bardziej gęsty, stromy. Ścieżka zaczęła się zwężać, zmieniła się po prostu w koryto wąskiego strumienia i już nie wiedziałam, czy jestem w odpowiednim miejscu. Zwłaszcza, że na ziemi zaczęły pojawiać się łuski po dużych nabojach. No tak, weźcie mnie teraz upolujcie. Chyba wbiłam komuś na las. Jeszcze kawałek i pojawił się dom i koparka. I super stroma droga. Jakbym miała sanki, to bym się szybko ulotniła.
Pomijając to małe wtargnięcie, widoki były przednie (o ile drzewa nie zasłaniały), ludzie napotkani na drodze bardzo uprzejmi, a niebo bezchmurne.
 
Dziękuję dobranoc.
 
Jeszcze coś! Jutro mam wolne, bierę rower i jadę spotkać się z Aśką :D Pracuje ona w Port Grimaud, więc powinnam dojechać w godzinę. A razem to już możemy jechać na koniec świata.
krótkie wyjaśnienie:
Studiowałyśmy z Aśką razem inżynierię środowiska. Pierwszego autostopa Aśki odbyłyśmy razem, gdy goniłyśmy nad morzem pociąg, który bardzo niepozornie zawinął na peron w "Wygwizdrowie Zadupnym" nad polskim morzem. Poprzedzającą noc spędziłyśmy biegając po lesie z mokrym śpiworem (miałyśmy tylko jeden i to pożyczony), bo zamarzyło nam się spać pod rozgwieżdżonym niebem na plaży. Niebo było oświetlane nie tyle gwiazdami, co błyskawicami, więc nasza wiatroszczelna norka, wykopana w piasku i wyścielona od spodu folią życia, zamieniła się w basen. Dobiegłyśmy do stacji pkp, gdzie o dziwo mieszkała starsza kobieta, a co lepsze - wpuściła nas i przenocowała. Aśce się spodobało stopowanie, więc jakiś czas później zaproponowała wyścig Autostop Race do Rzymu, który zrealizowałyśmy w 58 h. A co po drodze - to nasze! Łącznie z surową austriacką policją, na którą i tak udało się znaleźć sposób.
Tak więc Aśka - szykuj się! :D
 
Bez odbioru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz