piątek, 19 sierpnia 2016

Sztormy i zawieje w sierpniowy upał

Tak jeszcze zanim zacznę - jakim cudem ktoś z Arabii Saudyjskiej dotarł do mojego bloga? :D Chyba zaczynam się bać.
 
Ekhm. Tak.
Wracając do wczoraj, to jest wolnego czwartku, wydobyłam z niego wszystko co najlepsze przy pomocy niezawodnej Aśki, zwanej przeze mnie włóczykijem lub bardziej przewrotnie - Aśką. Ha! Cóż to był za dzień! Dotarłam do niej oczywiście autostopem, bo najszybciej i na pewno bardziej ekonomicznie i można porozmawiać z różnymi ciekawymi lub zaciekawionymi ludźmi. Razem stopowanie poszło nam szybciej, niż jakbyśmy łapały taksówkę, więc szybko postawiłyśmy stopy na rozpalonym piasku plaży Gigaro. Poprzednio byłyśmy na plaży Cavalaire, którą też jak najbardziej możemy polecić. Znowu dopadłyśmy te pyszne lody, które o dziwo na plaży były tańsze, niż poza. Przycupnęłyśmy z naszą miętową i bananową zdobyczą koło 2 oblepionych gruboziarnistym piaskiem kajaków i nie wiem, co bardziej pochłaniałyśmy - lody, czy rozmowę. Nie umiem chyba tak tylko pracować i pracować i nic poza tym nie widzieć. I nie mieć się do kogo odezwać. Przecież życie toczy się w każdym momencie! Musi mieć jakieś drugie dno, które jest mniej płytkie niż finansowe potrzeby. Znaczy nie bagatelizuję ich, w końcu kąpielówki darmo nie chodzą. Chyba, że jest się wiecznym utrzymankiem, ale to słaba pozycja, bardzo nierozwojowa.
 
Z kierowców, którzy nas zabrali, zapadła mi w pamięci blond rodzinka, żółty busik i jakaś muzyczka ala Hawaje. Ponieważ sama plaża to trochę mało, pojechałyśmy do Gassin. Nie, chyba kolejność była odwrotna, najpierw miejscowość na wzgórzu, piękne widoki, czyste toalety publiczne i takie tam, a potem plaża. Potem powrót stopem, potem rowerem (ja popedałuję, ty wygodnie siądź). Mała głupawka gdzieś po drodze. Umorusane twarze czekoladą. To był dobry dzień.
 
Wróciłam jeszcze za widna do siebie, więc chciałam odstawić rzeczy i jeszcze się gdzieś przejść. Pracodawcy się ucieszyli na widok uśmiechniętej mnie od ucha do ucha, krótka rozmowa jak komu dzień minął itd. Potem poszłam pobiegać, ale przy pierwszej próbie skręcenia kostki przerzuciłam się na szybki chód. Z resztą tak łatwiej oglądać - odwiedziłam zabytkowe centrum. Wymieniłam parę zdań z napotkanymi kotami. Po powrocie miałam w końcu siły i motywację, żeby posiedzieć nad magisterką (czasem się za to brałam po całym dniu pracy, ale szybko kończyłam, bo nie miałam już siły na nic bardziej twórczego). Iiii rano się popsuło. Miałam kłótnię z moją pracodawką. Zaczęło się od tego, że jej zdaniem we środę nie starłam kurzu ze stołu w salonie. Wiem, że to zrobiłam, tak też powiedziałam. Niby mogłam jej przytaknąć, tak tak madam, masz rację, uniżenie proszę o wybaczenie, ale jestem z natury uparta i takie gadanie tylko mnie rozsierdza. Zaczęła mi wytykać, że się nie uśmiecham, ona nie chce tego tolerować... No i tu się zaczęło porównywanie do poprzednich dziewczyn pracujących - nigdy nie mówiły, że nie mają wolnego, zawsze ją rozbawiały. Sory, miałam tu sprzątać, a nie robić za klowna. Zaczęła mówić do mnie tak, jakbym była nikim, nic o życiu nie wiedziała, nic nie robiła. Ciekawe, że jeszcze kilka dni temu wychwalała mnie jako najlepszą ze swoich pracownic. I ulubioną niańkę jej synów. Ba, byłam "jej aniołkiem". Wiem kobieto, że bywają cięższe prace, zdarzało mi się pracować po 15 h/dobę, żeby tylko móc odłożyć na określony cel. Dobra, mów do mnie co chcesz, tylko nigdy więcej nie podnoś na mnie głosu. Na to sobie nie pozwolę i nie dam się sprowokować.
 
Trochę polało się łez, trochę sobie powiedziałyśmy - znaczy bardziej ona, bo nie dawała mi dokończyć zdania, wyrywała z kontekstu... Daj kobieto spokój. Ściągaj gumiaki i wyłaź z mojej głowy.
 
Zaczęłam pisać do niej list, żeby wylać wszystkie żale (z papierem się nie kłócisz i nie da się mu przerwać w trakcie). Ochłonęła i chyba jakaś ją naszła refleksja, bo powiedziała mi, że jestem wyjątkowa i żebym o tym nie zapominała. I że bardzo jej pomagam. I że w przyszłym tygodniu zabierają mnie na Korsykę. Ja już nie wiem. Listu jej nie dałam, ale pomógł mi trochę w uporządkowaniu sobie w głowie tego, co mogłabym chcieć jej powiedzieć, jeśli jeszcze raz się coś takiego zdarzy. Zostały mi 2 tygodnie do końca i mam nadzieję, że nie będę musiała go wyciągać. Po co robić takie halo. Ja tu tylko sprzątam.
 
Jest jeden plus całej tej sytuacji - poprosiłam o wolne godziny w ciągu dnia (które tak czy siak powinnam mieć od początku), bo przecież nie można być na baczność od 9 do 22 6 dni w tygodniu, można ześwirować. Też chcę porozmawiać z kimś z rodziny czasem, wyluzować się, zająć sobą. Dziś z pełną premedytacją wykorzystałam moje wolne 2 h na granie na pianinie i przepłynięcie paru basenów. Kręgosłup zaczyna mi wadzić. W międzyczasie tych atrakcji odkurzałam, dopieszczałam na błysk kuchnię (wyczyść szczoteczką do zębów wszystkie klamki i przetrzyj wszystkie szafki w środku), prasowanie, przebieranie łóżka, gotowanie. Albo magia rozmarynu i czosnku, albo dzisiejsze wydarzenia sprawiły, że przyrządzone przeze mnie jedzenie było znakomite ("muszę zacząć podpatrywać jak gotujesz"). Wracam do strategii - nie ufaj ludziom, którzy się ciągle uśmiechają, bo może chcą cię pogryźć. Niby dzień się zakończył bardzo pozytywnie, cała rodzinka była super miła. W sumie dziś mam artystyczny dzień, więc zrobiłam szkic dla jej przyjaciółki, która w przyszłym tygodniu ma urodziny (twarz wyszła mi lekko zdeformowana, więc nie zamieszczę )... Nie wiem co myśleć. Idę spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz