poniedziałek, 8 sierpnia 2016

 Żeby szybko się czytało dzisiaj znów napiszę mało. Było sprzątanie - podłóg zmywanie, łazienek nabłyszczanie, pranie, ścielenie, prasowanie anie nianie. Rodzinka sztuk 3 pojechała się dobrze miewać, a ja tu sobie grzecznie ogarniałam. Niby wszystko spoko, ale jako że pierwszy raz zostałam tu sama w domu, wpadłam w lekki stresik, gdy pojawił się jakiś ziomek w ogrodzie. W głowie miałam wczorajszą rozmowę o włamaniach do suto zastawionych domostw w Saint Tropez i włamanie u mnie na mieszkanie sprzed 2 lat (niech wam sczezną śrubokręty, tfu!)... Troszkę spanikowałam, pozamykałam wszystkie wrota, zadzwoniłam do Pani domu gdzie schowała granaty, albo chociaż procę obronną (no, ujmij część tragizmu). Ziomek w międzyczasie gdzieś się ulotnił. Dobrze, że ze strachu nie zawinęłam się w dywan, bo ciężki stół na nim. 
 
Priscilla przed wyjazdem powiedziała, że do woli mogę plumkać w basenie, więc jak już ogarnęłam dom, to się zabrałam za cudowne nicnierobienie w wodzie. Może i nie morze, ale woda i tak słona.
 
I co? I wjeżdża znowu jakaś nieznana ekipka, a ja w tym stroju nie wiem, czy się schować pod chodnik, czy zadzwonić do Priscilli, czy... No i poszłam zapytać "kto wy" z całą godnością mokrych kąpielówek. Zaufanie wzbudziły dzieciaki na tylnym siedzeniu. Ufff... Amigos przyjechali na basen. Krótka konwersacja grzecznościowa, coś przynieść? nie trzeba, ok. To sobię idę z notatkami gdzieśtam, albo poprasuję.
 
To by było na tyle. Głównym towarzyszem dnia była mi Lola, kochany psiak ze schroniska :) Dzień dobry, dzień spożytkowany. Dziecka zadowolone po powrocie (choć najmłodszy marudził przy stole), pracodawka beaucoup merci. Mąż, to jest Francois, z najstarszym synem wrócił późno, więc ich jeszcze nie zdążyłam poznać.
Koniec tych wypocin, jutro rano wstać, dzieciom wody dać... A nie, wody rano nie, rano wycisnąć sok. W każdym razie - au revoir et bonne nuit!

2 komentarze: