poniedziałek, 20 lipca 2015

Dziś bez szaleństw. Parę godzin na uczelni, głównie zgłębianie tajników programu, na którym później mam przetwarzać dane o eukaliptusach. Obejrzeliśmy też masę z ogrodu mojego opiekuna praktyk (na pierwszym planie lawina kwiatów i jego 2 psy), dostałam poradę, gdzie warto zajrzeć, jeśli wpadnę do Sao Paulo. Wieczór na mieście z Magdą, Jose i jego bratem (których poznaliśmy w sobotę na wodospadach) w mikroknajpce, którą najchętniej zabrałabym ze sobą do Polski. Właściciel jak usłyszał, że jesteśmy z Polski, zapytał "czy jechałyście na stopa z moją dziewczyną z Sao Paulo?". Oczywiście po portugalsku :P Okazuje się, że jest w okolicy więcej autostopujących Polaków! Czyli nie takie z nas kosmity. Przed zamknięciem udało mi się jeszcze dorwać do perkusji i w towarzystwie kota Rexa (to jakiś paradoks) niezauważalnie, rzec by można, postukać po talerzach. Wniosek? Wyjście na miasto z rodzeństwem z Amazonii grozi przejęciem wirusa chronicznego ataku śmiechu. Nie wiem, czy od tego da się gdziekolwiek ubezpieczyć. Dorzucam parę zdjęć z nietuzinkowego baru.
 z kolegą z Amazonii i sokiem z mandarynek
 przysięgam, że nie było mnie słychać
 najpiękniejsze stworzenie w tym lokalu

 sufit upstrzony biustonoszami, ściany plakatami Boba, Doorsów i innymi, a w tle jak miód dla uszu głos Niny Simon
 najprawdziwsze selfi na wydłużanej ręce z rybkami w tle

 Z właścicielem baru, który gra w tutejszym zespole. Jego dziewczyna podrzucała na stopa ostatnio 2 Polki, więc jak usłyszał, że w lokalu są takowe, od razu do nas podszedł :). Na odchodne życzył coś w stylu "nie zgubcie się w dżungli miasta". Bardzo pogodny człowiek :)
uśmiechnięty księżyc nad dachami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz