sobota, 11 lipca 2015

Nie wiem na czym wczoraj skończyłam, padłam jak ryba (albo dzisiejszy deszcz) i myśleć zaczęłam dopiero około 9 rano, czyli... Jakieś 2 h temu :D Obudziłam się w środku potężnej ulewy, więc plany stopowania nieco przybladły. Pomyslałam "o nie! nie mam gumiorów, a mój guarda-chuva cor-de-castanho tego nie wytrzyma!". Morfologia terenu ma jednak swoją mocną stronę charakteru. Po Botucatu wszystko spływa. Dlatego razem z Magdą (dziewczyna z okolic Szczecina) zbieramy się właśnie do stopowania do Asi i jej 2 współlokatorów, korzystając z rozpogadzającego się nieba. Jest 11: 02 czasu lokalnego. Zmiana strefy daje się subtelnie we znaki, ale potężne i soczyste owoce są doskonałą rekompensatą. Czas przygotować kciuki i ruszać na podbój najbliżej okolicy. Brazylijczycy mają tu osobny sposób na wskazanie, że chcą jechać do/jadą z powrotem (kciuk do góry lub rozpostarta ręka). Bardzo popularny jest też brazylijski odpowiednik blablacar.



Na zdjęciu z jedzonkiem widać wczoraj upolowany przeze mnie owoc (myśl wiodąca w sklepie: chcę zjeść... Wszystko! :D ) i zdjęcia z domu. Bardzo przypadła mi do gustu gioabada lisa (czerwony plaster przypominający marmoladę, ale znacznie smaczniejszy), nieco rozczarowała "woda kokosowa", którą bez lodu nie ma co pić. w kubeczku parzy się mate :)

Luiza podrzuciła nas na wylotówkę i... Po kilku minutach już prułyśmy do Bauru na stopa z 36-letnią brazylijką! Udało się porozumieć, ba! nawet przeprowadzić dobro konwersację po portugalsku :) Zaproponowała "sisi" u niej w domu, pomoc językową od jej 16-letniej córki uczącej (!) angielskiego, machnęłyśmy wspólne zdjęcie i podrzuciła nas na spotkanie z Asią i Bemem. Kroczyliśmy kolorowymi uliczkami, aż natknęliśmy się na brazylijskie bistro. Jedzonko na wagę było tak przyciągające i różnorodne, że dopiero jak napakowałam ponad pół kilo, uznałam, że mam prawie wszystko na talerzu. Bracia mogą być ze mnie dumni - podołałam tej porcji! Panie za ladą były bardzo sympatyczne, zrobiliśmy sobie razem zdjęcie. Dostaliśmy gratis deserek :) fiotetową galaretę. Potem spacer po mieście, obserwacje ptaków (coś co chórem uznaliśmy za sępa :P ), psa zakopującego kość (co nabrało znaczenia bardziej chęci przetrwania niż zabawy) i podróż szalonym autobusem. Kierowca zdawał się ćwiczyć ostre wchodzenie w zakręty, a starszy pan obok nas zagajał wciąż i demonstrował jak obsługiwać żel pod prysznic. taki lokalny przedstawiciel FM group :D Przy wysiadaniu zgrabnie ominęliśmy potężny odpływ ściekowy, być może wciągający niegrzeczne dzieci i cyknęliśmy zdjęcie garbusikowi, który specjalnie w tym celu się zatrzymał :) Weszliśmy w nieco bardziej "dziką" dzielnicę.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz