czwartek, 9 lipca 2015

Plan był taki: zostawę bagaż na dworcu w schowku i ruszę na podbój Lasku Bulońskiego. Już w drodze z bagazami okazało się, że są to płonne nadzieje. W punkcie informacyjnym zostałam poinformowana, że w wyniku ataków terrorystycznych nic NIGDZIE nie można zostawić. Wizja spaceru po alejkach leśnych z walizą przekonała mnie do zmiany planów.
Przystanek na stacji Vincennes. Zielonooka dziewczynka z wózka atakuje podłogę swoim pluszakiem. Dobrze, że ma koło siebie tatę, który niezmordowanie zwraca jej miśka. Zaczęłam nagrywać komunikaty w pociągu. "Chatelet Les Halles" brzmi tak melodyjnie, że chcę to zachować.
11:40 - trafiłam do jakiejś galerii, a tam... Dziewczyna z tak wspaniałym afro... Może zgodzi się na zdjęcie? :D
13:06 realizacja instrukcji dotarcia do lokalnego bistro po francusku? Zaliczona! Cenowe szoki sprawiły, że musiałam zapolować na pożywienie w cenie takiej, żeby nie był to mój ostatni posiłek w tej podróży. Udało się... Znaleźć zestaw za 16€: roti de boeuf jako danie główne, brioche di pardue au chocolat na deser i café - druga kawa w życiu, miałam lekkie szoki po wypiciu :P lokal szybko wypełnił się lokalsami. Otoczona francuskimi dialogami rozpływałam się jak czekolada pod moim ciastkiem. Sukienka mamy z Paryża ani trochę nie straciła koloru. A może tutejsze słońce tak ją ożywia? Le ciel n'est nuageux pas-poprawił mnie ktoś ze stolika obok. Pozostało mi jeszcze... Zwiedzić tutejsze toalety! :D i znów przepadłam robiąc zdjęcia plakatów, filiżanek, napisów na lustrze, ścianach i drzwiach.
Jeśli jeść i myć zęby, to tylko w Père Fouettard! :D że tak zareklamuję.lampa u Michaela









A tymczasem utyrana lotem... Pozdrawiam ze słonecznego Madrytu! :D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz