czwartek, 30 lipca 2015

Widok wysportowanych ludzi w Rio ćwiczących przy każdej plaży o każdej możliwej porze sprawił, że nieco krytyczniej spojrzałam na własną wątłość. Nie mam zamiaru jednak popadać w kompleksy, kiedy na yt jest Mel B i jej 10-minutowe treningi! ;) Zatem od 2 dni zaprawiam się w rzeźbieniu i już są pierwsze efekty (tak tak, polecam, pozdrawiam, Weronika Vanik) :D Dziś Aisin (jedna z naszych brazylijskich dziewcząt) zadeklarowała się, że się do mnie przyłączy. Ktoś jeszcze się deklaruje do wspólnych treningów? :D

Wrócę do wczoraj:
nastąpił dzień, w którym miałyśmy złożyć dokumenty na Policia Federale w oddalonej o zaledwie 100 km od nas miejscowości Bauru. Aby to zrealizować musiałam tylko rozmienić pieniądze i wpłacić je na wcześniej uzyskane ze strony  internetowej (po wypełnieniu masy formularzy) konto, zrobić zdjęcie do dokumentu (bo oczywiście przed wyjazdem przyszykowałam do zabrania, ale nie wzięłam) i pojechać z tym na uczelnię, gdzie miała czekać na nas podwózka policję. Niestety nie radiowozem.

Do centrum mamy około 3-4 km, zdecydowałam się więc przejść, zamiast tłuc autobusami przyprawiającymi o zawał. Bruna spojrzała na mnie nieco z ukosa. "Pieszo? Będziesz szła... Z godzinę!". Dziewczyny podjeżdżają autem do sklepu, do którego idzie się trzy minuty, stąd zdziwienie. Ponieważ wszystko naokoło było warte uwagi, droga zleciała mi szybko. Górka, dołek, górka, dołek x 10 i jestem na miejscu. Miasto posadowione na wzgórzach jest niezwykle ciekawe. Za każdym razem, gdy wejdzie się pod górę, ma się przed oczami widok aż po horyzont, nie przysłaniany przez budynki - to za zasługą siatce doskonale prostopadłych i równoległych ulic. Łatwo się pogubić, wszystkie skrzyżowania wyglądają podobnie. W przeciwieństwie do europejskich, brazylijskie banki nie prowadzą wymiany walut, a kantor w mieście jest jeden. Z turystyczną mapką przemierzałam ulice skąpane w przedpołudniowym słońcu. W biurze turystycznym dostałam info "był gdzieś w okolicy kantor, ale nie wiem, czy się nie przeniósł/zamknął" - super. Szukam dalej. Po drodze dopytałam jeszcze z 5 osób i dotarłam. Walka z rubryczkami (żeby wymienić pieniądze, trzeba wypełnić formularz), potem szukanie Banco do Brasil (nie wiem, czy mają jeszcze jakiś inny...). Dostałam 2 ulotki: reklama sklepu i kredyty. Prawie jak na Szewskiej. Pani z banku wspomogła w walce z automatem wydającym numerki, poszło szybciej niż się spodziewałam, obsługa na wysokim poziomie. Pozbyłam się 3 stówek (miały być 2, ale po moim przyjeździe podatki wzrosły ;/ nie maczałam w tym palców, przysięgam!) i zgodnie z instrukcją pani z poczty (którą uprzednio pomyliłam z bankiem :D poczte, nie pania) trafiłam do fotografa. Jak tu wygląda robienie zdjęcie do dokumentów? Ustawiasz się na tle pomiętej, białej rolety, robią zdjęcie prostą cyfrówką z ręki, ujmując na zdjęciu osobę od kolan po sufit, po czym docinają zdjęcie zostawiając popiersie. Nie wiem, czy wszystkie punkty fotograficzne są tak profesjonalne, być może nie. Ważne, że mam zdjęcia, bo czasu coraz mniej. Dopytałam jeszcze jak dotrzeć stąd na uczelnię. Na przystanku okazało się, że coś takiego jak rozkład jazdy nie istnieje i nie wiadomo jaka linia tam jeździ. Na szczęście tubylcy po raz kolejny wykazali się ogromną chęcią pomocy i dopytywali każdy nadjeżdżający autobus (no dobra, kierowcę). Zapakowana w odpowiedni pojazd pożegnałam pomocną ekipę :) UNESP, witaj! Magdo, witaj! Zaskoczony opiekunie naszej podróży, witaj! "Studenci zwykle się spóźniają, więc podałem wcześniejszą godzinę. Musimy teraz trochę poczekać". Posiedzieliśmy więc z 15 minut i porozmawialiśmy. Czuję, że po wakacjach podstawowy portugalski zawita w CV ;) Dzięki ciociu za tę genialną książkę!
~1h jazdy po dobrej jakości drogach ( nie ma kolein, mimo, że temperatury temu sprzyjają, a transport ciężki nie jest rzadkością) i znów w górę i w dół i w górę i... Tak na zmianę.
Na policji przesympatyczny, uśmiechnięty urzędnik zebrał nasze odciski i dokumenty z ambasady. A że palców 10, zdążyliśmy też chwilę porozmawiać. Nie zastaliśmy żadnych kolejek, groźnych min i problemów-na-każdym-kroku. Słońce doprażało i sugerowało wyskok nad ocean. Albo chociaż jezioro. Generalnie roztapiałyśmy się z Magdą na chodniku. Chłopak, który tu z nami przyjechał, powiedział, że w jeden z gorących dni (dzisiejszego do takich nie klasyfikował) rozbił jajko na rozgrzane podłoże, sprawdzając, czy faktycznie da się na chodniku usmażyć jajecznicę. Rezultat? Tylko częściowy sukces.

Dziś trochę czasu na uczelni, przyswajanie programu idzie coraz lepiej. I gdy tak sobie spokojnie siedziałam i stukałam w klawiaturę, analizując dane, zeszli się studenci, żeby wyciągnąć mnie na kawę. W wydziałowym kąciku kuchennym, dostępnym dla pracowników i studentów czeka codziennie spory termos z gorącą, mocną kawą, maleńkie plastikowe kubeczki i wszechobecny cukier/słodzik. O ile w Polsce nigdy nie piję kawy, o tyle tutaj czasem się na nią skuszę - naparstek kawy z łyżeczką cukru smakuje wyśmienicie :)

Tych, którzy dobrnęli do końca zostawiam z piosenką sertanejo, królującą w naszej republice (nazwa na dom studentów). :)
https://www.youtube.com/watch?v=ICS6uKC93w0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz