piątek, 31 lipca 2015


Jeden z dni, który nie zapisze się niczym szczególnym w historii. Rano uczelnia. Mimo, że wszyscy smacznie spali i chętnie też bym jeszcze pospała, to po wyjściu na zewnątrz ucieszyłam się, że nie kiszę się w domu. Na uczelni pustki - większość studentów jest na feriach, a biorąc pod uwagę, że jest piątek - mało kto kala się pracą. Może poza robotnikami jak zwykle przerzucającymi piach i cegły. Budowanie domów idzie tu bardzo leniwym tempem: przenosi się materiał z miejsca na miejsce, a jedna ściana budowana może być nawet kilka dni. Któregoś dnia nagrałyśmy z Magdą filmik, jak robotnicy przerzucają po 2 cegły na piętro budynku. Da się to zrobić inaczej, szybciej. Ale po co? Przecież nikomu się nie spieszy w tym kraju. Na uczelnię dojechałam na stopa ze studentem na kacu. Wciąż zaskakuje mnie, gdy ktoś po piwie lub na kacu decyduje się na prowadzenie auta. A jeszcze bardziej to, że mimo wyboistych dróg, dużych spadków terenu i... Różnych stanów, wypadki należą do rzadkości. Mimo wszystko.
Wracając z uczelni przyczaiłam się z aparatem na kolibry. Dziady są okropnie szybkie! A w zestawieniu z moim opóźnionym refleksem - bardzo trudne do uchwycenia. Zaszywały się między gałęziami, gdy tylko udało mi się je namierzyć. W końcu zaczęłam robić losowe zdjęcia :D
Miała nadzieję, że gdzieś się dziś wyrwiemy, skoczymy na miasto lub do parku... Cokolwiek. Wielki Leń zawładnął jednak sercami współlokatorek. Drażni mnie, gdy ktoś mówi "tak, jasne, chętnie pójdę", więc czekam i czekam, aż w końcu robi się ciemno i już nigdzie nie da się wyjść samemu. Wolę mimo wszystko kiedy ktoś powie "nie chce mi się nigdzie ruszać". Szkoda tracić czas, w końcu jest go tak mało! Coraz mniej! W ten sam sposób przekisił się wczorajszy wieczór - "idziemy potańczyć?" "jasne, chętnie". 3 h później... Dalej siedzimy w domu i nikt nie jest się w stanie określić, czy wóz, czy przewóz. Ehhhhh... Takie wylewy frustracji :P wieczorne bieganie trochę wynagrodziło zmarnowane popołudnie. Bieganie w pojedynkę wiązało się jednak z ograniczeniem do najbliższych uliczek (nie dość, żem ślepa, to z krótką pamięcią). Warto było zobaczyć blue moon na tle miasta, znaleźć nocny kwiat "dama da noite", którego zapach będzie mi dziś towarzyszył. W przeciwieństwie do większości tutejszych kwiatów jest bardzo intensywny, przypomina bez. Cieszę się, że jutro przyjeżdżają znajomi z Bauru :) Bardzo chcę się gdzieś wyrwać!
 Oto prawdziwy powód motywacji do ćwiczeń! Spalić, żeby móc zjeść więcej! :D
 Krzak obsiadły kwiaty
 choć piękne, zapachu im brak
 wery profesjonal zamknięcie domów

 Nieodłączny element brazylijskiej ulicy - psy. Małe, duże, kudłate...
 ... w kubraczkach... Zima w pełni.
 Kaktusy przydają się, jeśli nie chcesz zbyt wiele robić koło domowych roślin. Podlewasz rzadko, nie trzeba nic grabić, no i wracając do domu wiesz, że to tu.
 Botucatu jest ubogie w kosze na śmieci. A jeśli już jakieś są, to wyglądają mniej więcej tak
 Coś na kształt gołębia, ale ciut mniejsze. I bardziej wdzięczne ptaszysko :)
 Wyzwanie nr 1: znajdź kolibra


 Kosze na śmieci. Warte niejednego zdjęcia!
 Każdy ma jakieś miejsce dla siebie. Starsi panowie uwielbiają posiedzieć razem, leniwie popijając brazylijskie piwo Brahma. Zdarzają się mniejsze bary - mieszczące jeden stolik, 2 krzesełka i sprzedawcę. Ludzie wtedy siedzą lub stoją przed barem, nie przeganiani chłodem nocy.
 kolejny pomysł na kosz na śmieci. Co jakiś czas powstaje tam pomnik śmieci.
 Przerost formy nad treścią w pełnym wymiarze.
 Tak. To jest jedzenie, zgadza się. Fasolka i ryż - nieodłączne elementy obiadu w Brazylii.
Warzywo, któremu nie mogłam się oprzeć w sklepie. Łatwo przynieść do domu, ale jak to teraz zjeść? Po obraniu przypomina białego ziemniaka, z tą różnicą, że pokrywa się śluzem. Po ugotowaniu nie porywa smakiem. Cara jaki jest, każdy widzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz