niedziela, 19 lipca 2015

Witam po krótkiej przerwie! Weekend był na tyle intensywny, że ilekroć dobierałam się do komputera (który swoją drogą kompletnie nie współpracował z moim pośpiechem), już gdzieś wychodziliśmy. W skrócie: weekend był intensywny, niezapomniany, taneczny, kreatywny i jaki tam jeszcze się da - to był. Zjechali się z Bauru Asia, Ben i Rabi i czas marnowaliśmy jedynie rankami, na odsypianie dni ubiegłych. Pierwszego wieczoru przyłączyły się do nas dziewczyny ze spotkania sprzed kilku dni, więc mieliśmy wieczór polsko-norwesko-tunezyjsko-chorwacki i towarzystwo po zapoznaniu się z wytworami Puszczy Białowieskiej odważyło się zaprezentować kulturę swoich krajów. Brylowały tańce Tunezji o rolniczym zabarwieniu :D Byliśmy zaproszeni na posiadówkę w sąsiedniej "republice" (odpowiednik hacjendy studenckiej), ale że ekipa potrzebowała mocniejszej muzyki i ruchu, ruszyli (odpadłam w trakcie, zdrowie powiedziało, że jutro też mam być na chodzie) na koncert w jednej z knajp. Załapali się na fotę z właścicielem na zapleczu, głównie dzięki Benowi, który nie chciał opuścić pokładu "I'm faTing love this place!". Dnia następnego mniej lub bardziej pełni wigoru ;) ruszyliśmy na podbój okolicznych wodospadów. Niestety nie dojeżdżał tam żaden bus, autostop odpadał, więc pozostała nam taxa. Na szczęście kierowca był na tyle solidarny ze studencką kieszenią, że nie przeszkadzało mu dopakowanie auta 6 osobami śpiewającymi we wszystkich możliwych językach i włączenie licznika dopiero w drodze powrotnej. Spędził chyba całkiem przyjemne popołudnie na kursie pod wodospad i wypoczynku nad tymże :) Wygłodniali dopadliśmy otwarty bar na dzielni - tam powstało spontanicznie nowe państwo: Mangiaria, zespół "doesn't metter" i język pofren poara, którego zawiłości znane są tylko wówczas obecnym. Świeży sok z mango ukrócał nam oczekiwanie na nocny obiad razem z dopiero co rodzącą się pieśnią "where is food". Odkryciem okazał się księżyc, który tego wieczoru uśmiechał się nas, uzmysławiając nam jak bardzo jesteśmy z dala od własnych domów. Załapaliśmy się jeszcze na grill party w kolejnej republice u przyjaciół Bruny - jednej z naszych niezwykle pomocnych i gościnnych brazylijek. Zaskoczyli nas otwartością, żywiołowością, uczyli samby, a może salsy :D i podjęli naukę tańca w rytmach to polskich, to tunezyjskich, to francuskich. Tylko buldog francuski nie pojął kroków...

 Że niby kto burakos?

 Habzioki posłużyły nam za szatnię
 Można by tak cały dzień obcinać paznokcie

 Oto nasze cienie. Ani trochę nie znudzone życiem.


 ekipa na zapleczu, szefu po prawej
 obywatele Mangiarii
 katedra w Botucatu
 barwnego chodnika nigdy dość! I żółtych melonów :)




 wielka gąbka i pani strzelająca laserem
 dylemat: przytulić, czy zjeść
 ... a na dworcu: zakaz pedałowania + darmowe gumki
 jeśli coś jest szare, połamane i ciągle się o to potykasz - pomaluj to! Wtedy chętniej będziesz patrzeć pod nogi :)
 melon kontra bakłażany


 ogólnie do dupy, wcale mi się nie podoba w tej Brazylii
 w ogóle się nie bawię
 pełno tu dzikich i niebezpiecznych ludzi
 tak, strasznie się ich boję
 Nie warto było przyjeżdżać
 już wypatruję powrotu, mnie mrówki pogryzły.
 Tylko szkoda mi zostawiać ten spokój
kolory, fascynacje
 i jedzenie jedzenie jedzenie, dużo jedzenia
szczególnie bounty bez czekolady - zawsze obgryzałam czekoladę, żeby został kokosowy środek, a tu można kupić osobno

Tak upłynął dzień, wieczór i poranek, aż nastąpiła niedziela. Przy udziale znajomego już pana taksówkarza odwieźliśmy naszych gości na dworzec - ale zanim, mały spacer zapoznawczy z centrum Botucatu. Nie żeby od tego trzeba było zacząć... :D A na dworcu pojemnik, który nieco zadziwił. Dzień tak bardzo słoneczny i tak mało zimowy. Ostatnie papa przez szybę i zostałyśmy z Magdą na dworcu same (pomijając masę ludzi, która się przewijała w celach podróżniczych, panie w kasie, pana za ladą serwującego "koszinię" i inne smaczki). Powrót do domu spacerem nikomu nie zaszkodzi - co innego przytulanie kaktusa. W najbliższej perspektywie: obiad u Państwa Miranda (psychiatra od autostopa), może kolejny grill z hiszpańskojęzycznymi ziomkami z wodospadów? Warto było nie dosypiać przez ostatnie miesiące, żeby teraz tu być. To moja odpowiedź na wszystkie dotychczasowe "to dziki kraj, nie jedź tam" i "nie boisz się tych wszystkich <inaczej mówiąc ciemnoskórzy>?". Podobno w Polsce po ulicach chodzą niedźwiedzie. I wszyscy kradną. Całe szczęście świat nie jest bardziej kolczasty niż ludzkie obawy.

2 komentarze:

  1. :) - 'Warto było nie dosypiać przez ostatnie miesiące, żeby teraz tu być. To moja odpowiedź na wszystkie dotychczasowe "to dziki kraj, nie jedź tam" i "nie boisz się tych wszystkich ?". Podobno w Polsce po ulicach chodzą niedźwiedzie. I wszyscy kradną. Całe szczęście świat nie jest mniej kolczasty niż ludzkie obawy." Jak napiszesz książkę to daj te parę zdań z tyłu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... Nie myślałam o tym, ale jeśli widzisz we mnie taki potencjał, to na pewno od tych zdań zacznę lub na nich skończę! :D Dziękuję Oliwiando za te słowa :) Myślę, że zamieszczenie co poniektórych zdań z naszej trasy rowerowej na wschód też wchodzi w grę ;)

    OdpowiedzUsuń